Wróciłem
właśnie ze ślubu mojego starego znajomego. I choć zdarzyło mi się już kilka
razy w życiu uczestniczyć w tego typu uroczystościach, jako że wielu moich
znajomych zmieniło stan cywilny, dziś nagle uderzyła mnie rzecz niby oczywista
– teatralizacja tego wydarzenia. Bo wszak ślub bierze się wobec innych, jest on
wydarzeniem społecznym, wiążą się z nim określone skutki formalno-prawne itd.
itp.
Co takiego
wyjątkowego było w dzisiejszej ceremonii? Ano nic z wyjątkiem faktu, że w
związek małżeński wstępowały dwie osoby wykonujące zawód aktorski.
Wszystko
zaplanowane było prosto i bezpretensjonalnie. Ceremonia w Urzędzie Stanu
Cywilnego, państwo młodzi w prostych i klasycznych strojach bez ekstrawagancji
czy przepychu, tak samo goście.
Tyle, że w
pewnym momencie pojawić się musi przysięga małżeńska. Jakby więc nie było, jest
to wystąpienie publiczne. Co więcej, wystąpienie, którego audytorium stanowią w
dużej części ludzie związani tak czy inaczej z teatrem. Kiedy mój znajomy
zaczął powtarzać czytany przez urzędniczkę tekst (jako, że jest aktorem
poważnie traktującym każde zadanie, z pewnością przećwiczył go wcześniej w te i
w wte), zaczął łamać mu się głos i po chwili dla wszystkich było jasne, że
walczy z histerycznym śmiechem. W teatrze o takiej sytuacji mówi się: aktor się
zgotował. Innymi słowy nie wytrzymał presji i jak najbardziej prywatnie
parsknął śmiechem w scenie, w której z całą pewnością nie powinno go być.
Właśnie to się wydarzyło w tym momencie w Pałacu Ślubów. Jako, że takie rzeczy
są niezwykle zaraźliwe, zgotowała się zaraz i panna młoda. Słowem, oboje
toczyli na oczach zgromadzonych widzów walkę o to, aby nie parsknąć
wzbierającym w nich śmiechem, co powodowało wiele niezamierzonych pauz oraz
niezwykłą wesołość na sali.
Ciekawe.
Jestem pewien, że każde z nich w sytuacji grania, czy to na deskach
scenicznych, czy na planie filmowym, byłoby w stanie szybko zwalczyć pokusę
zgotowania się. Tutaj jednak – w sytuacji występowania w roli samego siebie –
okazało się to zadaniem niemal niewykonalnym.
Kiedy udało się wreszcie
przebrnąć przez formułkę przysięgi małżeńskiej, urzędniczka dopełniła reszty
ceremonii i nadszedł moment, w którym pan młody może pocałować pannę młodą. Jak
wszystko inne, tak i pocałunek pary młodej był czymś naturalnym, spontanicznym
i przez to ujmującym. Kiedy dobiegł końca, rozległa się burza oklasków i
okrzyków (jak po dobrej premierze). Ktoś zawołał: „Bis!”, po czym para młoda
nie myśląc długo powtórzyła pocałunek. Czy można sobie wyobrazić bardziej
teatralną sytuację?
Kiedy mówimy: „teatralny” w
domyśle dodajemy zazwyczaj: „sztuczny”, „fałszywy”, „zagrany” etc. Czym jednak
tak naprawdę różni się sytuacja teatralna od tej „prawdziwej”?
Życie każdego człowieka na
płaszczyźnie społecznej to odgrywanie ról, najczęściej narzuconych z góry. Z
reguły nikt nie ma świadomości tego, że gra, że co chwila jest wpychany w tę
lub inną rolę przez kontekst sytuacyjny. I oto pierwsza różnica – aktor w
teatrze, jakby się nie zatracił w kreowanej na scenie postaci, zawsze ma
świadomość, że to jednak postać. Co więcej, on tę postać żmudnie najpierw
buduje, mając po temu czas i narzędzia. W prawdziwym życiu rzadko to się
zdarza, aby ktoś do tego stopnia był w stanie panować nad tym w jaki sposób
funkcjonuje wobec innych. Druga różnica. Rola na deskach zawsze jest czymś
przećwiczonym, gdzie nie ma miejsca na przypadek i brak spójności. Nawet
improwizacja odbywa się zawsze w ramach określonych przez sposób funkcjonowania
postaci. W życiu – dokładnie na odwrót. Nie mamy narzędzi, aby świadomie odgrywać
role, w jakich zostaliśmy – często wbrew sobie – obsadzeni. Trzecia różnica.
Można by tak jeszcze długo. Jednak przyjemność znajdowania kolejnych analogii i
różnic zostawiam już czytelnikom.
Nie mamy możliwości kontrolowania
naszych działań. Jeżeli panujemy nad czymkolwiek (a z reguły tylko nam się tak
wydaje), to nad jednym lub najwyżej kilkoma konkretnymi elementami naszej
społecznej roli, nie zauważając, że i tak nie mamy najmniejszego wpływu na
całość tejże, bo nie jest w naszej mocy jej skonstruowanie od początku do
końca.