wtorek, 25 czerwca 2013

Maszynka zwana intelektem

                Idąc za abba Mojżeszem, egipskim pustelnikiem żyjącym w IV w. możemy porównać nasz intelekt do młyna, który nieustannie miele jakieś ziarno. Raz lepsze, raz gorsze, to już w dużym stopniu zależy od nas, od jakości wrażeń i myśli, jakich swej całości psycho-fizycznej dostarczamy. Przy czym ma ten młyn taką cechę szczególną, że nie może przestać mielić. A ziarna dobrej jakości – o ile w ogóle jest dostępne – nie wystarczy na długo, gdyż jest rzadkie i jego zdobycie dużo kosztuje.
            Proces skojarzeń toczy się w nas nieustannie. Nie ma sensu próbować go powstrzymywać, choć zapewne niejednego nachodzi taka pokusa po przeczytaniu jakiejś książki dotyczącej jogi (którą Cyboran w swoim wybitnym przekładzie „Jogasutr” Patańdżalego określa mianem „powściągnięcia zjawisk świadomościowych”). Skojarzenia produkowane są przez specjalnie do tego celu istniejący w nas aparat, który często zdarza nam się mylić z umysłem. Tymczasem naszego prawdziwego – wyższego – umysłu w życiu codziennym nie używamy wcale. Tak naprawdę, we współczesnych warunkach ludzkiej egzystencji, ów prawdziwy umysł skazany jest niejako na zejście do podziemia. Zazwyczaj nie może działać w nas bezpośrednio, gdyż już we wczesnym dzieciństwie tracimy z nim kontakt. Jedyne, co mu pozostaje, to komunikować się z nami za pośrednictwem nieświadomości. Myślę, że wystarczy chwilę uczciwie pomyśleć nad tym faktem, aby uświadomić sobie, jak chora i postawiona na głowie jest sytuacja, w której przyszło nam egzystować.
            Intelekt jak już się rzekło to maszyna. Jej zadaniem jest segregowanie odbieranych wrażeń i przetwarzanych wiadomości, nadawanie etykietek, wiązanie ich ze sobą (to właśnie jest proces skojarzeń), gromadzenie danych. Do tego służy i tę pracę wykonuje zazwyczaj doskonale. Problem jednak polega na tym, że z braku w nas prawdziwego umysłu (z którym gubimy relację i kontakt bardzo wcześnie w dzieciństwie), intelekt przejmuje jego funkcje. Rzecz jasna nie jest w stanie ich spełniać, dlatego nietrudno ujrzeć w tym niczym nieuzasadnioną uzurpację. Wiadomo jednak – natura nie znosi próżni.
            Intelekt nie potrafi myśleć. Cóż więc będzie robił, starając się przejąć na siebie funkcje nieobecnego w nas umysłu? Zacznie kojarzyć ze sobą różne etykiety w sposób czysto powierzchowny, tworząc ogromną ilość mniej lub bardziej dorzecznych kombinacji. Tak samo będzie ze sobą łączył wydzielone z większych całości fragmenty zmagazynowanej w nim wiedzy, informacje, czy dane zmysłowe. Na koniec całej tej skojarzeniowo-myślowej magmie spróbuje nadać pozory tworu spójnego logicznie. Łatwo prześledzić ten mechanizm w jakiejkolwiek teorii spiskowej, kiedy rozłoży się jej składowe na czynniki pierwsze, prześledzi jak w całkiem dowolny sposób były ze sobą łączone wycięte z kontekstu kawałki informacji, a następnie spajane na nowo w przypominającą kolaż kombinację. To przykład skrajny, dzięki niemu łatwiej ten mechanizm w ogóle zauważyć i zrozumieć. Gdybyśmy jednak w taki sam sposób spróbowali obiektywnie przeanalizować własne sądy, dajmy na to takie, które determinują nasze zachowanie wobec innych osób, jestem pewien, okazałoby się, że powstawały w sposób identyczny do opisanego wyżej.
            Ach, jakże niewygodna jest świadomość tego, jak to w nas działa. Jak wiele jesteśmy w stanie poświęcić, żeby tylko być w stanie tego nie dostrzegać, nieprawdaż?

            

czwartek, 6 czerwca 2013

Ciało jako narzędzie pracy nad sobą, cz. 2

                Trudno powiedzieć, skąd to się w naszej kulturze wzięło. Ale wartościujemy, najczęściej zresztą nieświadomie: ciało jako coś „złego”, niskiego, duszę zaś (cokolwiek to słowo dla nas znaczy) jako „dobrą”, wyższą etc.
                Może to dziedzictwo pewnych nurtów mistycznych rodem ze starożytnej Grecji, które znalazły wyraz w ruchu pitagorejskim oraz filozofii Platona.  Jak wiadomo szczególnie ta druga w późniejszych czasach stała się pożywką wielu idei, które do dziś budują nasz obraz świata. Może – z drugiej strony – „winne” jest chrześcijaństwo, które od zwalczanych przez siebie skrajnie dualistycznych nurtów gnostyckich przejęło właśnie ów dualizm? W takim wypadku jednym z większych „winowajców” byłby Augustyn, który sam początkowo był manichejczykiem i – choć już jako nawrócony członek chrześcijańskiego kościoła zachodniego zwalczał zażarcie doktrynę manichejską – w głębi duszy pozostał nim, jeśli chodzi o stosunek do materii, a więc i ciała. Nie da się ukryć, że każda z tych tradycji, grecka i chrześcijańska, w dużym stopniu ukształtowały naszą relację z własną cielesnością.
                Panujący aktualnie wszechobecny kult ciała zdawałby się przeczyć tej tezie, lecz tylko pozornie. Na czym bowiem polega mechanizm współczesnej fascynacji pięknym ciałem? Czy dowartościowuje on rzeczywiście fizyczny aspekt naszego istnienia? Bynajmniej. Sprawia jedynie, że postrzegamy własne ciało jako coś zewnętrznego, fasadę, którą trzeba uczynić atrakcyjną dla wzroku innych. Zostaje ono zatem całkowicie uprzedmiotowione, a przez to zdegradowane – do roli rzeczy, czy wręcz gadżetu.
                W naszej kulturze ciało postrzegane jest albo jako twór podrzędny i podejrzany (dziedzictwo podejścia ascetycznego, które nakazywało ciało umartwiać) albo jako obiekt erotycznego pożądania (gdyby przeanalizować np. reklamy, jakie codziennie serwuje nam telewizja czy bilbordy, naprawdę ciężko byłoby wśród nich znaleźć takie, które nie odwołują się do aluzji i skojarzeń o charakterze seksualnym).

                To zdumiewające, że wszystkie wzorce myślowe, jakim podlegamy od dzieciństwa programują nas na postrzeganie głównego narzędzia, przy pomocy którego jesteśmy w stanie odbierać wrażenia oraz uczestniczyć w rzeczywistości, jako czegoś obcego, gorszego, grzesznego. A przecież – bez niego bylibyśmy co najwyżej bezwładnym kawałkiem materii, bez odczuć i wrażeń.

sobota, 1 czerwca 2013

Ciało jako narzędzie pracy nad sobą, cz.1

                Nasze życie jest życiem we śnie. Śpimy, ciągle pogrążeni w strumieniu skojarzeń, projekcji, utożsamień. Nie dostrzegamy realnego świata, bo w nim nie przebywamy – choć przebywa w nim fizycznie nasze ciało. W sytuacji tej jednak zawarte jest jej rozwiązanie: wychodząc od ciała można powrócić do rzeczywistości.
                Szczególnie nasza współczesna kultura oddziela nas od tego, co w nas naturalnie wrodzone: od instynktu i od świadomości ciała. Ma to wiele różnorakich przyczyn, których na razie nie będę analizował. Na ten moment zajmijmy się czym innym. Nie – jak do tego doszło, ale raczej – jak z tego wyjść.
                Bycie uważnym zaczyna się właśnie od odnowienia relacji z ciałem. Odczucie ciała – nie wyobrażanie sobie tego, ale właśnie konkretne doświadczenie naszego ciała, wejście z nim w kontakt tu i teraz – jest w stanie ustanowić pewne wewnętrzne połączenie, tak aby pojawiła się nowa wyjątkowa jakość: świadomość. Na początku jako świadomość konkretnych odczuć. Na przykład: odczucie ciężaru ciała.
                To jest początek. Ustanowienie kontaktu. Wchodzę w kontakt z samym sobą, ze swoim ciałem, które przecież nie jest czymś ode mnie odrębnym. Urodziłem się w nim, poruszam się za jego pomocą, doświadczam wszelkich wrażeń zmysłowych poprzez nie, wreszcie myślę i czuję, dzięki jego różnorakim funkcjom.
                Najprostszym (co nie znaczy, że dla każdego łatwym w wykonaniu) ćwiczeniem jest odczuwanie poszczególnych części ciała. Najlepiej położyć się plecami na podłodze i wyobrazić sobie rodzaj mentalnego skanera, którym badamy kawałek po kawałku nasze ciało. Zaczynamy dajmy na to od głowy. Próbujemy ją poczuć – jaki jest jej ciężar, kształt? W których miejscach dotyka podłogi? Jaki nacisk w każdym z tych miejsc odczuwamy? Skaner wolno sunie w dół. Szyja. Które jej mięśnie są napięte? Które mocniej, które słabiej? Czy możemy poczuć te, które są rozluźnione? Czym różni się odczucie jednych od drugich? I tak dalej, w dół ciała. Powoli, ważne aby naprawdę poczuć badane rejony, aby mieć ich fizyczne, jak najbardziej precyzyjne i wyraziste doznanie.
                Brzmi prosto, ale ten, kto jeszcze nigdy nie próbował, zdziwi się jak trudne jest to zadanie do wykonania. Jak słaby mamy kontakt z własnym ciałem. Jak ciężko je poczuć, jak mało rozpoznane jest ono w naszym odczuwaniu. Jak słabe i ulotne są na początku wszelkie jego doznania. Ile wysiłku i koncentracji trzeba, aby osiągnąć odczucie choćby jednej grupy mięśni.
                Tylko poprzez zbudowanie kontaktu z ciałem można stać się uważnym. Nawet najbardziej skrajnie dualistyczne nurty w różnych tradycjach duchowych swe ćwiczenia medytacyjne zawsze opierały na pracy z ciałem (utrzymywanie konkretnych pozycji kręgosłupa, praca z oddechem, ćwiczenia ascetyczne jak powstrzymywanie się od pokarmów etc.).