Ileś lat
temu pewien mój znajomy wraz z grupą ludzi postanowił wypracować działanie
zainspirowane „Czuwaniami”, praktykowanymi swego czasu przez Jacka Zmysłowskiego
i jego współpracowników. Chodziło o zbudowanie struktury działań, dającej
możliwość doświadczenia dziania się tu-i-teraz człowiekowi bez żadnego wcześniejszego
przygotowania. Po wielu miesiącach pracy nadszedł wreszcie moment, w którym mój
znajomy i jego ekipa postanowili praktycznie sprawdzić, czy to, do czego wspólnie
doszli, będzie faktycznie działało z ludźmi z „zewnątrz”. Dali ogłoszenie do
prasy, wyznaczyli terminy i czekali na zgłoszenia. Odpowiedziało koło
dwudziestu osób. Byli to głównie młodzi ludzie, studenci i licealiści.
Znajomy postanowił zaprosić także
i mnie do wzięcia udziału w jednym z dwóch planowanych wydarzeń.
Podobnie
jak w „Czuwaniu”, grupa pracujących wcześniej wspólnie osób miała za zadanie niepostrzeżenie
prowadzić wszystkich uczestników przez ustrukturowiony proces fizycznych działań.
Zero mówienia. Żadnego tłumaczenia reguł. Po prostu każdy podąża za tym, co się
dzieje, w taki sposób, w jaki to pojmuje. Struktura była bardzo dobra – uczestnicy,
mimo iż w większości nie mieli wcześniejszych doświadczeń z tego typu
parateatralnymi technikami, bez wahania odpowiadali na działania proponowane
przez liderów. Wspólnie budowaliśmy proces, przez który razem przechodziliśmy,
doświadczając tego, co niepotoczne. Całość trwała nieco ponad godzinę. Kiedy już
się skończyło, nastąpiła krótka przerwa, po której uczestnicy zostali
poproszeni o podzielenie się swoimi wrażeniami.
Czuć było, że dla każdego z nich
to, czego właśnie doświadczył, stanowiło ważne przeżycie. Wszyscy jednak na
różne sposoby żalili się na to samo – że nie czuli się w pełni „kompetentni”, w
związku z czym nie potrafili robić „dobrze” wszystkich działań. Że gdyby była
możliwość uczestniczenia w tym jeszcze raz, byliby już bardziej „przygotowani”
i wszystko poszłoby „lepiej”. Miałem wrażenie, że pomiędzy tym, co czują a myślą
zachodzi konflikt. Coś w nich docenia wyjątkowość i niepowtarzalność niedawnego
przeżycia, podczas gdy intelekt nie jest w stanie ani trochę tego pojąć.
Wszak cała
istota tego wydarzenia polegała na jego niepowtarzalności. Na byciu tu-i-teraz,
na uważnym budowaniu wspólnego procesu. Lecz nasz współczesny intelekt domaga
się „osiągnięć”.
W codziennym
życiu nie potrafimy skupić się na samym procesie. Jest on co najwyżej drogą do założonego
z góry celu. Jesteśmy ślepi na to, co się wydarza. Widzimy tylko projekcje
własnych oczekiwań bądź lęków. Zaś ich realizacje to jedyne zdarzenia, które
jesteśmy w stanie dostrzec.
Zatraciliśmy
bezinteresowność. Nie chodzi mi tylko o kontakty międzyludzkie, w których tak
często dominuje coś w rodzaju wzajemnej wymiany świadczeń lub wykorzystywanie
kogoś do własnych celów. Chodzi mi o to, jak przeżywamy swoje życie. Wychodzimy
się przejść, bo przy okazji mamy coś do załatwienia. Robimy coś, bo ktoś tego
od nas oczekuje. Nie robimy czegoś, bo nas to nie interesuje. Słuchamy muzyki,
którą znamy, bo chcemy powtórzyć przyjemne doznania, jakich doświadczyliśmy
słuchając jej kiedyś po raz pierwszy. Kiedy z kim się spotykamy „odfajkowujemy”
to jako wypełnione zadanie z listy – spotkałem się z Iksem, podtrzymałem nasze
relacje socjalne, na jakiś czas mam spokój.
Co to
znaczy być bezinteresownym? Myślę, że oznacza to przede wszystkim widzenie rzeczy
takimi jakie są. Kiedy widzę jakąś osobę naprzeciwko mnie (bardzo rzadko w
naszym życiu wydarza się takie prawdziwe naprzeciwko) nasłuchuję, chcę
zrozumieć co się wewnątrz niej dzieje. Nie dlatego, że czegoś się po tym
spodziewam. Słucham, ponieważ jestem obecny. Bycie obecnym zawsze oznacza
wyjście ku – komuś lub czemuś. Tylko w ten sposób mogę doświadczać
czegokolwiek. Projekcje nie są doświadczeniem, tak jak nie są nim strumienie
skojarzeń mylone przez nas notorycznie z myślami.
Jak być
obecnym? Jak nie dać się zwieść wpojonemu od dzieciństwa nawykowi osiągania celu?
Jak otworzyć się na doświadczanie samego procesu?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz