Jesteśmy
tak skonstruowani, że żyjąc samotnie zwykle czujemy się niepełni, odczuwamy
brak równowagi. Z drugiej strony, patrząc po własnym doświadczeniu, czy też
rozglądając się wśród znajomych, nietrudno zauważyć, że szczęśliwy, dobrze
dobrany związek, który nie powodowałby unieszczęśliwiania którejś ze stron bądź
obu, to coś niezwykle rzadko spotykanego, raczej wyjątek niż reguła.
To, że
decydujemy się stworzyć z kimś związek rzadko bywa naszą świadomą decyzją.
Decyduje raczej kontekst sytuacji, dominujące w nas w danej chwili pragnienie,
cały skomplikowany splot czynników najróżniejszego rodzaju. Nawet gdybyśmy
chcieli zweryfikować, czy z daną osobą mamy szansę na zdrową i spełnioną
relację, nie dysponujemy żadnymi narzędziami, które by nam to umożliwiały (poza
mglistą intuicją, którą i tak zazwyczaj ignorujemy).
Wiążemy
więc swoje życie z drugą osobą pod wpływem uroku jednej chwili, strachu przed
samotnością lub zmysłowego pożądania, które notorycznie myli nam się z
uczuciem. Trudno się dziwić, że szansa na powodzenie takiego przedsięwzięcia
waha się na granicy błędu statystycznego.
W jaki
sposób można by przynajmniej częściowo zweryfikować stopień dopasowania i
możliwość ewentualnego „dogrania się” z daną osobą już na bardzo wczesnym
etapie znajomości?
Każdy
związek funkcjonuje na trzech różnych płaszczyznach, które choć w ideale
powinny się uzupełniać, mają tendencję do tego, by działać całkiem niezależnie,
często pozostając względem siebie w sprzeczności.
Pierwsza z
nich to płaszczyzna erotyczna. Jeżeli działa ona jak należy, oznacza to, że
między dwojgiem ludzi istnieje przyciąganie, to co potocznie nazywamy „chemią”.
Dwie osoby działają na siebie jak magnes, ich ciała lgną do siebie, spragnione
swojej bliskości, ciepła i dotyku.
Druga z
nich to wymiar emocjonalny relacji. Czy czuję coś do drugiej osoby, czy jej
obecność pobudza moje wewnętrzne odczucia do życia? Jeżeli ten aspekt działa
prawidłowo, przebywanie z drugą osobą oznacza nieustanny ruch moich emocji,
krążących wokół niej. Pragnę przebywania z nią, potrzebuję jej bliskości, bo
czuję się wtedy bardziej żywy, intensywniej niż zwykle odczuwający wszystko
wokół i wewnątrz.
Trzecia
wreszcie płaszczyzna to poziom wzajemnego porozumienia. Nie chodzi wyłącznie o
komunikację, chodzi o coś więcej. O możliwość zrozumienia. Nie wystarczy sama
chęć –choć bez niej w ogóle nic nie będzie możliwe. Jeżeli ja i moja partnerka
naprawdę do siebie pasujemy, to będziemy w stanie zrozumieć nawzajem swój
wewnętrzny świat, coś co zazwyczaj jest szczelnie zamkniętym królestwem, gdzie
każdemu poza jego właścicielem niezwykle trudno jest się dostać. Będę w stanie
zrozumieć jej potrzeby, będę wiedział na jakie ukryte źródła w jej życiu
psychicznym wskazują różne zewnętrzne objawy. A co ważniejsze, będę potrafił opowiedzieć
jej o tym, co dzieje się we mnie, w moim wnętrzu i będę czuł, że zostałem
zrozumiany, że ona naprawdę wie, o czym ja mówię, jak nieskładnie by mi to
wychodziło (bo takie rzeczy akurat bardzo trudno jest zwerbalizować, a jeśli
już to wyłącznie przy pomocy trudnych do odszyfrowania metafor i symboli).
Z reguły
dzieje się tak, że działa jeden wybrany aspekt, bardzo słabo zaś lub w ogóle pozostałe.
Ewentualnie jako tako funkcjonują dwa, za to trzeci nie funkcjonuje wcale.
Oczywiście, ideał polega na tym, aby harmonijnie współdziałały ze sobą
wszystkie trzy, ale – jak zapewne domyślają się już wszyscy moi czytelnicy –
jest to zdecydowanie wyższa szkoła jazdy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz