wtorek, 7 sierpnia 2012

Kim jestem?


            Z pewnością każdy z nas znalazł się wiele razy w sytuacji, kiedy to zrobił coś zupełnie wbrew sobie. Nawet nie dlatego, że ktoś nas sprytnie zmanipulował, nie dlatego, że ktoś aż tak bardzo namawiał, że w końcu powiedzieliśmy „dobrze” dla świętego spokoju. Nie, chodzi mi o sytuację, kiedy zrobiliśmy coś, po czym za jakiś czas uświadomiliśmy sobie: „Przecież chciałem zrobić coś dokładnie odwrotnego.”
            To, co się zdarzyło można by ująć w sposób następujący: zrobiłem coś, czego nie chciałem. I w domyśle rzecz jasna: ja zrobiłem – ja nie chciałem. Aby rozwikłać tę sprzeczność zadajmy sobie najpierw pytanie: czym jest to „ja”?
            Zrobiłem coś, czego nie chciałem. Czyli jakieś jedno „ja” wykonało działanie, którego inne „ja” nie chciało. Czyżbym był podzielony? Składał się z dwóch części? A jeśli tak, to która z nich jest prawdziwa? Takie myśli nieuchronnie prowadzą ku jednemu z najtrudniejszych pytań, jakie człowiek może sobie zadać:
            Kim jestem?
            Czy wszystkie moje zachowania to jestem „ja”? A może tylko niektóre? W takim razie do kogo należą te inne? I jakim cudem moje działania mogą nie być moje? A moje myśli? Czy to zawsze ja myślę? Czy też może jestem myślany przez coś innego, inne „ja”?
            Musimy teraz być ostrożni, bo wkraczamy na grząski teren, badanie którego w niejednym przypadku zakończyło się poważnymi problemami ze zdrowiem psychicznym.
            Od czego zacząć?
            Jak zwykle najlepiej od obserwacji siebie.
            Szybko z pewnością zauważymy, że naszymi działaniami, decyzjami oraz emocjami rządzą sprzeczności. Coś, czego wczoraj pragnęliśmy najbardziej na świecie, dziś wzbudza w nas niechęć i odrazę. Szczera wiara w jakąś ideę i osobę, która nas nią natchnęła, po paru miesiącach zmieniła się w równie szczerą nienawiść do obu.
            Czy obserwując siebie, zmienność moich nastrojów, emocji, pragnień i tym podobnych, jestem w stanie utrzymać koncepcję jednego „ja”, które nieodmiennie we wszystkim, co robię, myślę i czuję reprezentuje mnie? Czy może raczej jest tak, że wypełniają mnie sprzeczne osobowości – kłócące się nieustannie, przejmujące władzę jedna nad drugą? Przyglądając się swemu wnętrzu podczas najprostszych codziennych czynności, czy jestem w stanie zobaczyć tam w środku coś innego niż nieustanny chaos?
            Czy to jestem ja?
            Jeżeli tak, to które z tych walczących ze sobą „ja” jest moje? Czy któreś jest w ogóle? A jeśli żadne, to czym jest prawdziwe Ja i gdzie go szukać?
            Zacznijmy od pierwszego z tych pytań. Carl Gustav Jung ukuł swego czasu bardzo przydatne pojęcie „persony”. Słowo to po łacinie oznacza zarówno osobę, jak i maskę aktorską lub rolę. Persona jest więc naszą maską społeczną, rolą, jaką odgrywamy przed innymi, co więcej – której odgrywania ci inni często od nas oczekują. Oczywiście, ile sytuacji, tyle ról. Inny obraz nas mają rodzice, jeszcze inny koledzy ze szkoły czy z pracy, a jeszcze inny nasz partner czy partnerka. Często odczuwamy te role jako coś obcego, wręcz nienawistnego, a jednak to one rządzą naszymi zachowaniami wobec pozostałych osób. Co więcej, nie jesteśmy sprawnymi aktorami, którzy panują nad tym, co chcą zagrać, świadomie starają się wywołać określone wrażenie na innych. Wręcz przeciwnie – jesteśmy zdeterminowani przez nasze role, aby zachowywać się w sposób zgodny z ich logiką (jak bardzo nielogiczna by się nam ona nie wydawała). Innymi słowy – jesteśmy niewolnikami naszych ról.
            Jeżeli jednak są to tylko maski, to kim jest osoba, która je nosi (tudzież do której one przywarły)?
            W bardzo rzadkich chwilach zdarza nam się doświadczać pewnych sytuacji niepotocznych, w których widzimy nagle siebie jakby z zewnątrz i zaczynamy doświadczać nieznanego nam wcześniej spokoju oraz poczucia harmonii we wszystkim, co nas otacza. Codzienna gonitwa myśli przestaje przesłaniać nam obraz rzeczywistości i nas samych. Uświadamiamy sobie – nie tylko intelektualnie, ale czując to całym sobą – że istnieje pewien wyższy porządek, którego działanie odczuwamy tak na zewnątrz, jak i we własnym wnętrzu. Działania, słowa i emocje innych ludzi nagle stają się widoczne jak na dłoni, doskonale odczytujemy ukryte pod nimi intencje, częste sprzeczne z tym, co okazywane na zewnątrz. Widzimy to, lecz nie ma w nas potrzeby oceniania. Po prostu taki jest stan rzeczy na ten moment. Ten i ten człowiek podlega władaniu takich to a takich sił i czynników potężniejszych od niego, podobnie jak ja w tej chwili podlegam takim to a takim wpływom.
            Rzadkie to momenty, być może wielu z nas nie doświadczyło ich jeszcze nigdy w życiu. Są to jednak jedyne chwile, kiedy naprawdę wchodzimy w kontakt z naszym prawdziwym Ja. Cała reszta jest tylko odgrywaniem ról. 

2 komentarze:

  1. ...które było tu jeszcze przed narodzeniem się naszych rodziców, że tak dodam:) Synchroniczność rzecz ciekawa też. Pozdrawiam:) l.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie potrafimy go doświadczyć nawet tu i teraz, więc sięganie do momentu sprzed inkarnacji jest dla nas tylko teoretyzowaniem. Ale niektórzy owszem zdają się czasem mieć dostęp i do tych rejonów doświadczenia.

    OdpowiedzUsuń