Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wolna wola. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wolna wola. Pokaż wszystkie posty

środa, 6 marca 2013

Wewnętrzne sprzeczności


                Pisze Paweł: „Nie umiem […] pojąć tego, co czynię. Nie czynię tego, co chcę, lecz to czynię, czego nienawidzę. […] Chęć bowiem dobrego czynu szybko zjawia się we mnie, wykonanie jednak – nie. Bo nie czynię dobra, którego chcę, lecz popełniam zło, którego nie chcę.” (Rz. 7, 15-19) To chyba jedno z najbardziej trafnych ujęć wewnętrznej sprzeczności, jaką wszyscy w sobie nosimy. O czym tu mowa?
                Ktoś, kto nie starał się nigdy obserwować siebie bez uprzedzeń, nie będzie wiedział. Wypracowaliśmy masę mechanizmów obronnych, dzięki którym możemy w spokoju ducha żywić przekonania co do własnej doskonałości, ślepi na targające nami sprzeczności.
                Wyobraźmy sobie sytuację zdrady. Jeszcze do niej nie doszło. Na razie pojawia się sama jej intencja. Mglista jeszcze i nieokreślona. Pod wpływem splotu różnych przypadkowych wydarzeń przybiera bardziej konkretne wymiary. Dajemy się temu ponieść, nie zastanawiamy się zbytnio nad tym. I teraz wyobraźmy sobie, że rzecz się wydała. Zdekonspirowało nas jakieś kłamstwo czy niekonsekwencja. W momencie, w którym wychodzi to na jaw, zawala się nasz i czyjś świat. Czujemy ból i wstyd z powodu tego, co zrobiliśmy (czy choćby chcieliśmy zrobić) sobie i tej drugiej osobie. Ale czujemy też coś jeszcze – ulgę. Że koniec, że już nie musimy dalej brnąć w tę sytuację, która im dalej by się rozwijała, tym więcej wyrzutów sumienia musiałaby nas kosztować. Czyli był w tym jakiś przymus? Najwyraźniej. Ale przecież nikt nas nie zmuszał. Czy aby na pewno?
                Kto chciał zdradzić? Kto czuje wyrzuty sumienia? I czemu te dwie osoby są ze sobą w tak dramatycznym konflikcie?
                Jesteśmy polem nieustannej batalii różnych sił. W różnych momentach różne z nich odnoszą w nas zwycięstwa. Wiele zależy od przypadku, od całej masy skomplikowanych systemów powiązań i zależności. Można by się zastanawiać, czy w ogóle cokolwiek od nas zależy. Bo w istocie – przy tak wielkiej bezsilności, jakaż może być odpowiedzialność?
Zatem - co od nas zależy? Możemy próbować wybierać wpływy, które chcielibyśmy w sobie wzmacniać. Oczywiście, dopóki stać nas na ten bezsprzeczny luksus niczym nie podpartego przekonania o posiadaniu wolnej woli, fakt, że jedyne co możemy, to ewentualnie wybierać wpływy, którym mamy podlegać bardziej niż innym, wydaje się po prostu żałosny. Jednak jest to jedyna prawdziwa wolność, do jakiej możemy mieć dostęp. Co więcej, etap, na którym owo samodzielne wybieranie wpływów staje się możliwe, wymaga długiej i morderczej pracy.
Wracając do przywołanej wyżej sytuacji – jak trudna, bolesna i okrutna by ona nie była, ma jedną zaletę – ujawnia w nas ów wewnętrzny konflikt w sposób niemożliwy do zignorowania. Dzięki temu możemy go zobaczyć. Przyjrzeć mu się i spróbować zrozumieć – w całej jego absurdalności. Zrozumieć nie tylko umysłem, ale całym sobą. Przestać udawać, że go nie ma. Zacząć obserwować.
To nie jest przyjemne. To boli. Pokusa zrzucenia winy na kogokolwiek innego – tak jak zawsze w takich sytuacjach to robimy – jest ogromna.
Pierwszy krok do wyzwolenia się od niego polega właśnie na tym – aby nie odwracać od niego wzroku.
Tylko, czy potrafimy w tym wytrwać?
                

wtorek, 7 sierpnia 2012

Kim jestem?


            Z pewnością każdy z nas znalazł się wiele razy w sytuacji, kiedy to zrobił coś zupełnie wbrew sobie. Nawet nie dlatego, że ktoś nas sprytnie zmanipulował, nie dlatego, że ktoś aż tak bardzo namawiał, że w końcu powiedzieliśmy „dobrze” dla świętego spokoju. Nie, chodzi mi o sytuację, kiedy zrobiliśmy coś, po czym za jakiś czas uświadomiliśmy sobie: „Przecież chciałem zrobić coś dokładnie odwrotnego.”
            To, co się zdarzyło można by ująć w sposób następujący: zrobiłem coś, czego nie chciałem. I w domyśle rzecz jasna: ja zrobiłem – ja nie chciałem. Aby rozwikłać tę sprzeczność zadajmy sobie najpierw pytanie: czym jest to „ja”?
            Zrobiłem coś, czego nie chciałem. Czyli jakieś jedno „ja” wykonało działanie, którego inne „ja” nie chciało. Czyżbym był podzielony? Składał się z dwóch części? A jeśli tak, to która z nich jest prawdziwa? Takie myśli nieuchronnie prowadzą ku jednemu z najtrudniejszych pytań, jakie człowiek może sobie zadać:
            Kim jestem?
            Czy wszystkie moje zachowania to jestem „ja”? A może tylko niektóre? W takim razie do kogo należą te inne? I jakim cudem moje działania mogą nie być moje? A moje myśli? Czy to zawsze ja myślę? Czy też może jestem myślany przez coś innego, inne „ja”?
            Musimy teraz być ostrożni, bo wkraczamy na grząski teren, badanie którego w niejednym przypadku zakończyło się poważnymi problemami ze zdrowiem psychicznym.
            Od czego zacząć?
            Jak zwykle najlepiej od obserwacji siebie.
            Szybko z pewnością zauważymy, że naszymi działaniami, decyzjami oraz emocjami rządzą sprzeczności. Coś, czego wczoraj pragnęliśmy najbardziej na świecie, dziś wzbudza w nas niechęć i odrazę. Szczera wiara w jakąś ideę i osobę, która nas nią natchnęła, po paru miesiącach zmieniła się w równie szczerą nienawiść do obu.
            Czy obserwując siebie, zmienność moich nastrojów, emocji, pragnień i tym podobnych, jestem w stanie utrzymać koncepcję jednego „ja”, które nieodmiennie we wszystkim, co robię, myślę i czuję reprezentuje mnie? Czy może raczej jest tak, że wypełniają mnie sprzeczne osobowości – kłócące się nieustannie, przejmujące władzę jedna nad drugą? Przyglądając się swemu wnętrzu podczas najprostszych codziennych czynności, czy jestem w stanie zobaczyć tam w środku coś innego niż nieustanny chaos?
            Czy to jestem ja?
            Jeżeli tak, to które z tych walczących ze sobą „ja” jest moje? Czy któreś jest w ogóle? A jeśli żadne, to czym jest prawdziwe Ja i gdzie go szukać?
            Zacznijmy od pierwszego z tych pytań. Carl Gustav Jung ukuł swego czasu bardzo przydatne pojęcie „persony”. Słowo to po łacinie oznacza zarówno osobę, jak i maskę aktorską lub rolę. Persona jest więc naszą maską społeczną, rolą, jaką odgrywamy przed innymi, co więcej – której odgrywania ci inni często od nas oczekują. Oczywiście, ile sytuacji, tyle ról. Inny obraz nas mają rodzice, jeszcze inny koledzy ze szkoły czy z pracy, a jeszcze inny nasz partner czy partnerka. Często odczuwamy te role jako coś obcego, wręcz nienawistnego, a jednak to one rządzą naszymi zachowaniami wobec pozostałych osób. Co więcej, nie jesteśmy sprawnymi aktorami, którzy panują nad tym, co chcą zagrać, świadomie starają się wywołać określone wrażenie na innych. Wręcz przeciwnie – jesteśmy zdeterminowani przez nasze role, aby zachowywać się w sposób zgodny z ich logiką (jak bardzo nielogiczna by się nam ona nie wydawała). Innymi słowy – jesteśmy niewolnikami naszych ról.
            Jeżeli jednak są to tylko maski, to kim jest osoba, która je nosi (tudzież do której one przywarły)?
            W bardzo rzadkich chwilach zdarza nam się doświadczać pewnych sytuacji niepotocznych, w których widzimy nagle siebie jakby z zewnątrz i zaczynamy doświadczać nieznanego nam wcześniej spokoju oraz poczucia harmonii we wszystkim, co nas otacza. Codzienna gonitwa myśli przestaje przesłaniać nam obraz rzeczywistości i nas samych. Uświadamiamy sobie – nie tylko intelektualnie, ale czując to całym sobą – że istnieje pewien wyższy porządek, którego działanie odczuwamy tak na zewnątrz, jak i we własnym wnętrzu. Działania, słowa i emocje innych ludzi nagle stają się widoczne jak na dłoni, doskonale odczytujemy ukryte pod nimi intencje, częste sprzeczne z tym, co okazywane na zewnątrz. Widzimy to, lecz nie ma w nas potrzeby oceniania. Po prostu taki jest stan rzeczy na ten moment. Ten i ten człowiek podlega władaniu takich to a takich sił i czynników potężniejszych od niego, podobnie jak ja w tej chwili podlegam takim to a takim wpływom.
            Rzadkie to momenty, być może wielu z nas nie doświadczyło ich jeszcze nigdy w życiu. Są to jednak jedyne chwile, kiedy naprawdę wchodzimy w kontakt z naszym prawdziwym Ja. Cała reszta jest tylko odgrywaniem ról. 

poniedziałek, 28 maja 2012

Reagowanie


            Przyzwyczailiśmy się postrzegać siebie jako istoty niezależne, dokonujące świadomych wyborów, podejmujące własne decyzje i działające zgodnie z wolną wolą. Jednak czy nasze codzienne doświadczenie potwierdza taki stan rzeczy? Przyjrzyjmy się uważniej naszym reakcjom i ich naturze. Jak reagujemy i jaki jest związek pomiędzy naszą reakcją, a wynikłymi z niej zachowaniami?
            Wyobraźmy sobie dla przykładu następującą sytuację: od paru dni chodzę do pracy ze świadomością, że szykują się redukcje etatów i jestem na liście ludzi do zwolnienia w pierwszej kolejności. Wracam do domu i moja partnerka podniesionym głosem wyraża pretensję o coś, co miałem zrobić, a czego nie zrobiłem. Zaczynam krzyczeć na nią, nasz prowadzony podniesionymi głosami dialog przeradza się szybko w awanturę, w efekcie czego do końca dnia nie odzywamy się już do siebie. Potem żałuję tego, uświadamiam sobie, że rzeczywiście, obiecałem to zrobić już dwa tygodnie temu, ale byłem tak przejęty sytuacją w pracy, że całkiem wyleciało mi z głowy. Czuję się źle, widzę, że jej też jest ciężko, tak naprawdę żadne z nas nie chciało wywołać tej awantury. Co zatem się stało? Czy nasz konflikt był efektem mojego lub jej świadomego wyboru? Oczywiście, że nie. Czy był efektem naszego zaplanowanego działania? Nie. Czym był w takim razie? Reakcją. A właściwie ciągiem nawykowych mechanicznych reakcji.
            Po pierwsze, reakcją na moją nasilającą się od kilku dni frustrację i strach przed tym, co może się wydarzyć w bliskiej przyszłości był stan permanentnego zdenerwowania. Po drugie, podniesiony ton głosu mojej partnerki zawsze wywołuje we mnie postawę konfliktu, agresji i potrzeby bronienia swoich racji. Po trzecie, kiedy zaczynamy się spierać, zawsze oboje okopujemy się na swoich pozycjach i przestajemy słuchać drugiej strony, skupiając się na celnym wymierzaniu ciosów w postaci zarzutów i wszelkiej maści argumentów. Po czwarte, zawsze potem przestajemy się do siebie odzywać, ponieważ oboje mamy tendencję do zamykania się w pancerzu urażonej dumy własnej.
            Reakcja to coś, co następuje automatycznie, bez żadnego udziału naszej woli. Odpowiedni czynnik wywołuje odpowiednią reakcję. Słynnym psom Pawłowa podawano jedzenie z towarzyszeniem dźwięku dzwonka. Po pewnym czasie wystarczył już sam dzwonek, aby zaczęły się ślinić. Tak samo my – reagujemy natychmiast, tak jak zostaliśmy „wytresowani”. W przykładowej sytuacji możemy sobie wyobrazić taki jej wariant, kiedy dowiedziałem się właśnie, że nie zostanę zwolniony z pracy, co więcej dostanę podwyżkę, ponieważ jak się okazuje, mój szef bardzo mnie ceni, czego nie byłem świadom. Wracam do domu we wspaniałym humorze, po drodze kupując jeszcze kwiaty dla mojej partnerki, ponieważ uświadomiłem sobie, jak bardzo mi na niej zależy i jak niełatwe musi być dla niej życie ze mną. Jednak po przekroczeniu progu mieszkania od razu zauważam, że coś ją gryzie. Proszę, aby powiedziała mi, co. Zaczyna mówić o tym, że coraz rzadziej bywam w domu, że zostawiam ją samą ze sprzątaniem, praniem i wszystkimi pracami domowymi, że nie potrafię okazywać jej uczuć, że czuje się pozostawiona sama sobie i nieszczęśliwa. W miarę jak mówi, ton jej głosu staje się coraz bardziej podniesiony, aż w końcu ku własnemu zdziwieniu widzę siebie, jak krzyczę na nią, broniąc się, podnosząc własne zarzuty i tak dalej.
            Myśląc o tej sytuacji mam ochotę powiedzieć sobie: „Zdenerwowałem się.” Ale czy naprawdę j a się zdenerwowałem. A może raczej zdenerowawanie pojawiło się we mnie? Czy było ono moim wyborem? Nie, nie było. Czy to, że przyczyniłem się do powstania kolejnej awantury były świadomym działaniem? Oczywiście, że nie. Co więc tak naprawdę się stało? Moje nawykowe reakcje przejęły kontrolę nade mną. Sprawy potoczyły się niejako bez mojego udziału. Potoczyły się błyskawicznie, nie dając m i czasu na zareagowanie. Mój nawyk zareagował, mój mechanizm obronny zareagował, nie ja.
            Gdybym był w stanie powstrzymać natychmiastową, nawykową reakcję, miałbym czas na to, aby wybrać zachowanie, które uznałbym za właściwe dla danej sytuacji. Być może zupełnie inne niż to, które wyzwoliło się we mnie pod wpływem mechanicznej reakcji. Umiejąc się powstrzymać przed reagowaniem, potrafiąc spojrzeć na sytuację z boku, na spokojnie, jestem w stanie zdobyć sobie odrobinę prawdziwej wolności – wolności wyboru, co zrobić, wolności działania zgodnego z tym wyborem, wolności nie reagowania. Wydaje się to może proste, ale tak naprawdę jest to wielki cel i praca na całe lata. A pierwszy krok na drodze ku temu to – umieć zobaczyć reakcję jako reakcję, nie zaś działanie, którym wydaje się ona być. Zobaczyć. Najlepiej dokładnie w tym momencie, w którym się wydarza. I to już naprawdę będzie coś.