Jakiś czas
temu z moją znajomą i jej córką poszliśmy do parku. Mała była bardzo
podekscytowana, cały czas biegała, skakała, właziła na co tylko się dało. Na
początku trzeba było pokonać wybrukowaną kocimi łbami drogę. Dziewczynka, mimo
że cały czas była proszona o nie bieganie po bruku, dokazywała
w najlepsze. W pewnym momencie wywróciła się i oczywiście zaczęła płakać
wniebogłosy. „A mówiłam ci, żebyś tu nie biegała” – usłyszała łatwą do
przewidzenia sentencję swej mamy. „To bruk mnie wywrócił!” – odparło dziecko.
Oczywiście,
może nas to śmieszyć, ale w gruncie rzeczy wszyscy często stosujemy ten sam
mechanizm, aby pozbyć się poczucia winy. Zawsze winny jest ktoś inny lub
czynniki zewnętrzne, nigdy ja. Spóźniłem się na ważne spotkanie – winne są
korki, nie zaś ja, który wyszedłem za późno. Wróciłem pijany do domu – winni są
koledzy, którzy mi stawiali, nie zaś ja, który piłem. Wywołałem kłótnię o jakąś
bzdurę – winna jest druga osoba, która mnie sprowokowała, nie zaś ja, który
odreagowałem na niej swoją frustrację.
Dosyć łatwo
jest zobaczyć działanie tego mechanizmu w innych. Jednak ujrzenie go w sobie
wymaga już kolosalnego wysiłku. A jeśli nawet się uda, to z reguły po czasie,
kiedy już się stało, nigdy w tym momencie, gdy właśnie jesteśmy w trakcie
zrzucania winy na kogoś innego.
Konfrontacja
z czymś takim w sobie oznacza ujrzenie panoszących się w naszym wnętrzu
sprzeczności. Nie chcemy widzieć nieustannej wojny, jaka się w nas samych
rozgrywa. Nawet jednak gdybyśmy chcieli, nie jest to takie łatwe. Takie
doświadczenie mogłoby być wręcz niszczące dla naszego życia psychicznego.
Dlatego
należałoby zacząć nie tyle może od konfrontacji z prawdziwym obrazem siebie, co
od zbudowania dystansu wobec obrazu nieprawdziwego, czyli tego, do którego
jesteśmy przyzwyczajeni.
Wstępem do
tego może być ćwiczenie, które polega na tym, że staramy się w wyobraźni
zobaczyć siebie w taki sposób, w jaki widzą nas inni. A więc na przykład
przyjrzeć się raz jeszcze sytuacji, w której braliśmy udział, np. sprzeczki z
bliską osobą, z perspektywy nie swojej, lecz tego drugiego uczestnika. Ważne,
aby przy tym nie próbować ferować żadnych wyroków, nie skupiać się na tym, kto
ma rację, kto zaś jej nie ma. Spróbować zobaczyć siebie oczami innej osoby,
spróbować przyjąć jej punkt widzenia.
I postarać się zrozumieć (znów – nie oceniać!), dlaczego zachowała się tak nie
inaczej, dlaczego mówiła to, co mówiła, a przede wszystkim – jak moje
zachowanie wyglądało i było odbierane z jej perspektywy.
To bardzo
trudne móc się oddzielić od siebie. Nawet w wyobraźni. Przyzna to każdy, kto
uczciwie próbował. Jednak największa ironia sytuacji tkwi w tym, że dopiero
takie oddzielenie stanie się początkiem wracania do siebie. Bowiem to, od czego
mam się tu oddzielić, bynajmniej nie jest mną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz