poniedziałek, 17 grudnia 2012

Traktat o samotności

To bardzo stary tekst, opisujący pewne chyba dość powszechne doświadczenie. Przypomniałem sobie o nim niedawno. Przeczytałem i stwierdziłem, że nie mam zbyt wiele nowego do dodania w tej kwestii.


Traktat o samotności



I. Przestrzenie samotności

  1. Samotność to pustka. Pustka, którą jestem ja sam.
  2. Doświadczenie Innego pod postacią pustki zapośrednicza moje osamotnienie w przestrzeni między mną a Innym. Nazwijmy ją przestrzenią obcości.
  3. Przestrzeń obcości jest dystansem. Dystans pozwala dostrzec drugiego.
  4. Zjawia się niepokojące pytanie: „Czy drugi może być postrzegany tylko pod postacią pustki?” Innymi słowy – czy postrzegając Innego zawsze muszę widzieć tyko siebie samego, własną, wyobcowaną ze mnie pustkę?
  5. I dwa następne pytania, dwa końce tego samego sznura. Pierwsze: czy możliwe jest spotkanie z tamtym? Drugie: jak spotkać w sobie własną obecność – nie oddzieloną?
  6. Spotkanie może się spełnić tylko jako przenikanie. Wzajemne przenikanie poprzez przestrzeń obcości.
  7. Moja samotność unosi mnie gdzieś daleko od drugiego. Przestrzeń obcości zasklepia się nad mym ciałem, pogrążonym w potoku minut i godzin zmierzających donikąd.
  8. Czas formuje dystans w konkretne miary i odległości. Wydaje się, że dzięki temu zawęża nieskończoną nieokreśloność oczekiwania w konkretną i wymierną liczbę. Ale to tylko pozór. W rzeczywistości to zawężenie oznacza twardą nieprzekraczalność pustki teraźniejszego momentu. Jej dotkliwą namacalność.
  9. Coś pragnie się przez mnie wyartykułować. Mowie jednak brakuje nakierowania i język zastyga bezradny, wpychając niewypowiedziane słowa z powrotem do gardła.
  10. Słowa, które nie mogą wybrzmieć, zapadają gdzieś na dno zamierających w bezruchu myśli i tak stopniowo stają się coraz bardziej nieokreślone, aż w końcu rozmywają się zupełnie w przezroczystości milczenia.
  11. Kiedy Inny objawia mi się w swej nieobecności, przestrzeń obcości rozszerza się w nieskończoną próżnię.
  12. Jeśli jednak spełnia się spotkanie, to próżnia ta nasyca się wewnątrz nas obu w tym – stającym się – momencie. I nawet, gdy oddali się on w minione wspomnienie, nieobecność Innego będzie już czymś żywym.
  13. Promień nakierowania przeszywający przestrzeń obcości. Rozdziela się na dwóch jej krańcach: z jednej strony ja, z drugiej – Inny.
  14. Współobecność. Między Innym a mną. Im większy dystans, tym bardziej napięta. W końcu pustka między nami zaczyna wibrować.
  15. Ale nakierowanie tylko powiększa oddalenie. Teraz bowiem, gdy w mojej pustce objawia się Inny, jego nieobecność staje się czymś niezwykle konkretnym , a przez to dotkliwym. Można powiedzieć, że doznając Innego jako nieobecności zostaję wydany na łup pustki, która właśnie rozwarła się we mnie.
  16. Rozdarcie staje się coraz większe. Jego granice przebiegają wewnątrz mnie.
  17. Tak dokonuje się rozdzielenie, które sprawia, że sam sobie jestem obcy.
  18. Oddzielony, staję się dla siebie Innym. W samym sobie odkrywam przestrzeń obcości.
  19. To, co pozornie znajome, postrzegam teraz jako obce. Nie rozumiem i nawet nie staram się zrozumieć.
  20. Kiedy pragnę wyartykułować myśl, słowo, czy cokolwiek, oddziela się ono ode mnie natychmiast po zaistnieniu na zewnątrz. Zaczyna żyć własnym życiem, umyka coraz bardziej, zawłaszcza moje ciało i głos. To już nie ja coś artykułuję, lecz artykułowane przekształca mnie niepostrzeżenie.
  21. W miarę jak przestrzeń obcości pogłębia się, staram się ją obserwować.
  22. Widzenie jest zapośredniczeniem.
  23. Widząc, wychodzę naprzeciw temu, co zobaczyłem w sobie jako obce.
  24. Wewnętrzne pęknięcie wskazuje na coś, co jest spoza mnie.
  25. Widzenie tego, co obce, bycie uważnym na to, co niezrozumiałe, to podstawowe warunki spotkania.
  26. Pragnienie zrozumienia, przyswojenia poprzez opis za pomocą znajomych pojęć – to wszystko są tylko wybiegi otępiałego umysłu, prowadzące do tworzenia przezeń kolejnych pozorów, odbić tego, co się uwidacznia. Odbić, które są tylko fantomami.
  27. Spotkanie oznacza wyjście naprzeciw. Otwarcie się na coś, bez potrzeby chwytania tego i oswajania.
  28. Spotkanie z Innym w sobie jest przeniknięciem tego, co nie jest mną – choć noszę to w sobie.
  29. Samotność nie jest niczym innym jak skrajną formą tęsknoty za tym.
  30. Bez oddzielenia nie może być spotkania.
  31. Zarazem każde spotkanie – po tym jak się spełniło – pogłębia samotność, którą po sobie pozostawia.
  32. Strach przed tym powoduje, że samotność zmienia się często w ucieczkę przed Innym.
  33. Lęk przed spotkaniem, przed jego konsekwencjami, sprawia, że wycofuję się w głąb siebie samego. Zamykam się przed Innym, broniąc dostępu do siebie wszystkiemu, co nieznane, czego nie mogę uchwycić i uczynić swoim.
  34. W ten sposób zatraca się nakierowanie.
  35. Wycofując się we własny lęk i zamykając się w nim, zamieniam samotność w osamotnienie.
  36. Bez nakierowania, w pancerzu własnych iluzji, pogrążam się w bezładnej pustce bezpiecznego trwania. Dryfuję donikąd w nierzeczywistych przestrzeniach osamotnienia.


II. Gramatyka samotności (1)

      Mówimy o samotności jako o pewnym stanie. „On jest samotny” brzmi podobnie do: „on jest żonaty”. Na czym polega podobieństwo? Punktem odniesienia jest tu relacja z innymi, społeczny wymiar czyjegoś egzystowania. Różnica zaś tkwi w tym, że o ile to drugie wyczerpuje swoje sensy rozpatrywane tylko w owym społecznym wymiarze, o tyle to pierwsze swój najgłębszy i najprawdziwszy sens objawia dopiero  p o z a  nim.

      Porównaj następujące sposoby wyrażania się: „być z kimś” ( w znaczeniu: tworzyć z nim parę) i „być samemu”.
      Pytamy np.: „Jak długo jesteście ze sobą?” I ma się tu wrażenie jakby pytanie dotyczyło początków sytuacji, która trwa i jej trwanie wydaje się czymś naturalnym, co przynależy już do ustalonego porządku, w jakim się ona zawiera. Natomiast pytanie: „Jak długo jesteś sam?” zdaje się zawierać w sobie ukrytą sugestię nienormalności tego stanu. Daje się w nim też wyczuć pewne otwarcie dotyczące perspektywy przyszłości. Jakby ten, kto takie pytanie zadaje, mówił jednocześnie: „To już nie może potrwać długo.”
      Jakby samotność była zakłóceniem naturalnego sposobu funkcjonowania człowieka. Na co wskazuje tutaj określenie „naturalny”? Naturalny dla kogo? Dla człowieka? Dla społeczności? Dla obrazu ludzkiej rzeczywistości, jaki zawiera w sobie język?

      Porównaj użycie zwrotów: „być ze sobą” („oni są ze sobą”) i „być sam na sam ze sobą”. Pytamy (jak wyżej): „Jak długo oni są ze sobą?” i chcemy tu uzyskać dokładną informację na temat: ile już czasu trwa ich związek, który postrzegamy jako stan permanentny.
      Pytanie: „Jak długo jesteś sam na sam ze sobą?” brzmi dziwnie. Czego właściwie chciałbym się dowiedzieć zadając je w takiej właśnie formie?
      „Być ze sobą” zawiera element pewnej pasywności, bo używając tego zwrotu mamy na myśli pewne trwanie. „Być sam na sam ze sobą” zdaje się odnosić do czegoś aktywnego. Na pewno nie chodzi tu żaden stan, ale o coś, co powiązane jest z jakąś czynnością. Niekoniecznie jedną. Z różnymi czynnościami wewnętrznymi.

      Co mogłoby znaczyć: „nie być sam na sam ze sobą”? Czy kiedy jestem z kimś, to jestem też ze sobą?
      Mówimy np.: „Zostaw mnie, muszę pobyć sam”. Czego się tu domagamy?
      Nie chodzi o tę drugą osobę. Ona mi przeszkadza. W czym?

      Dopiero będąc sam na sam ze sobą mogę w pełni doświadczać  s i e b i e.

      Na czym polega różnica między „byciem samemu” a „byciem samotnym”? Kiedy jestem sam, to znaczy, że nie ma  o b o k  nikogo poza mną. Samotny zaś mogę czuć się także wśród ludzi. Samotność  m i m o  innych to niejako podwójne osamotnienie, gdyż drugi człowiek staje się tu lustrem odbijającym tylko moją pustkę. On sam rozpływa się w tej pustce, dla  m n i e  przestaje istnieć.
      „Być samotnym” oznacza być odciętym od innych i od siebie – jako Innego. Jest to doświadczenie niepełności samego siebie, bliskie doświadczeniu zgubienia. Dlatego mówię tu o osamotnieniu. Osamotnienie jest zawsze samotnością  w o b e c  kogoś.
      „Bycie samemu” w przeciwieństwie do osamotnienia, jest doświadczeniem wewnętrznym. Możliwe staje się tu spojrzenie skierowane do wewnątrz. Patrzę wtedy z zewnątrz, jakbym oddzielił się od siebie i stanął obok. Pojawia się rozdwojenie, czy – mówiąc trafniej – oddzielenie. Ale nie jest ono doświadczeniem własnej niepełności. Wręcz przeciwnie. W tym dziwnym, oddzielonym spojrzeniu coś się spełnia: patrzone spotyka patrzącego.


III. Twarze samotności

      Czasami samotność ma twarz konkretnej osoby. Ale to tylko pozór. Wkrótce rysy zaczynają się zacierać, a spomiędzy nich coraz jaskrawiej wyłania się coś, co przypomina pusty zarys głowy na prześwietlonym filmie.
      Gdy twarz samotności zaczyna być rozmazana i nierozpoznawalna, znaczy to, że zostaliśmy wydani na łup naszej własnej nieokreśloności. Uczucie pustki staje się coraz bardziej nieodparte i dołącza do niego nieprzyjemne wrażenie lekkości, dryfowania w próżni.
      Pozbawieni jakiegokolwiek punktu oparcia, oddzielamy się od siebie, ulatując w zimne i obce przestrzenie.
      W pewnym sensie przestajemy istnieć.
      Czepiamy się rozpaczliwie wszelkich środków zaradczych, lecz one zawodzą. Muszą zawieść, bowiem zostaliśmy już wydani na pastwę nieistnienia.
      Zapadamy się do wnętrza tej wsysającej nas czarnej dziury.
      Próbujemy w innych szukać potwierdzenia naszego istnienia, ale jest już za późno. Inni mogą nas co najwyżej odbić w sobie, odbić niewyraźnie, tak słabo, że nawet tego nie dostrzeżemy.
      Zostaliśmy oddzieleni.
      Od innych.
Od siebie.

Zaczyna się wewnętrzna szamotanina. Odczucie niepewności w sobie i walka o to, by spróbować być całkowitym, choć na moment. Lecz całkowitość wydaje się już bezpowrotnie utracona. Samotność bowiem oznacza fragmentację.
Czy może jednak także zaprowadzić ku pełni?

Bez samotności pełnia wydaje się niemożliwa.
Więc jak to jest?

Oddzielenie pozwala dostrzec konieczność połączenia. Dopiero odczuwszy swoją niepełność mogę zacząć przeczuwać, czym jest spełnienie.
A czym jest?
Wyjściem poza siebie.

To samotność przywraca mnie sobie samemu. Oddzielony potrafię zobaczyć siebie z zewnątrz i w tym widzeniu przekroczyć granicę między mną a tym, co zewnętrzne, bez niebezpieczeństwa, że tamto pochwyci mnie i moje patrzenie. Gdyby tak się stało, byłby to tylko inny rodzaj oddzielenia – nie w sobie, a na zewnątrz.

Widząc siebie, tak jakbym oglądał kogoś obok, jestem w stanie zobaczyć w sobie coś spoza, co się we mnie ujawnia. Jeśli to ma twarz, będzie to twarz Innego.


IV. Obrastanie

Oddzielony, w zamknięciu swego ciała, zaczynasz obrastać czymś, co nie jest tobą. Nawarstwiająca się skorupa nie tylko odgradza cię od rzeczy na zewnątrz. Ona sama staje się twoją zewnętrznością. Dokonuje się zmiana perspektywy z odwzorowującej rzeczywistość na iluzoryczną, będącą tworem twoich myśli, błąkających się po labiryntach własnego zagubienia. Rzeczywiste przestaje dla ciebie istnieć, bo nie jesteś w stanie dłużej go postrzegać. To, co jawi ci się jako zewnętrzna realność, jest tylko ciągiem obrazów z twojego snu rzutowanego na wewnętrzną powierzchnię zrośniętej z tobą skorupy.
Tak zamknięty w sobie obrastasz coraz grubszą warstwą twardych pancerzy, odbijających w sobie zewnętrzne obrazy. Ponieważ obrazy wciąż uciekają z ciebie, nie jesteś w stanie rozpoznać ich prawdziwej natury. Wciąż musisz je postrzegać jako realnie istniejące na zewnątrz ciebie.
Gdyby jednak udało ci się odwrócić ten ruch i zamiast na zewnątrz, skierować obrazy do środka, byłbyś w stanie rozpoznać ich rzeczywistą naturę. Wtedy, przy ich pomocy, będziesz mógł dojrzeć w sobie coś zadziwiającego – niewielki zalążek, coś w rodzaju zarodka, rozwijającego się w samych środku obrośniętego skorupą ciała.


V. Szczelina

Między tobą a tym, co zewnętrzne, istnieje szczelina, która oddziela. Choć może wydawać się niewielka, konsekwencje jej istnienia są dla ciebie jak najbardziej doniosłe. Nie możesz doświadczyć zewnętrzności. Możesz tylko projektować swoje wyobrażenia tego doświadczenia na zewnątrz. W ten sposób popadasz w złudzenie jedności i wkrótce jesteś gotów uwierzyć, że rozdarcie zostało usunięte. Jednak niejasne przeczucie oddzielenia zostaje. Omamiony wzrok produkuje dla ciebie obrazy zjednoczenia, choć w tym samym czasie rośnie odczucie pustki w miejscu, gdzie wydaje ci się, że postrzegasz pełnię. Wynajdujesz więc coraz to nowe sposoby jej zapełnienia. Zmieniasz obrazy rzutowane w przestrzeń między tobą a rzeczywistym. Za każdym razem na chwilę udaje ci się zapomnieć.
Dałeś się zwieść własnemu złudzeniu, nie potrafisz więc zrozumieć co się dzieje. Szukasz na oślep coraz to nowych rozwiązań, z których wszystkie tak naprawdę są tym samym.
Miotasz się bezradny, chociaż gdzieś wewnątrz ciebie coś dobrze wie na czym polega problem. Ta wiedza jest jednak bolesna, więc zdobywasz się na jeszcze większy wysiłek, aby zagłuszyć ten cichy, ledwie słyszalny głos, tę część siebie, która w i e.


VI. Wyjście z kokonu (próba opisu spektaklu Miho Iwaty „Utsusemi”)

Biała postać wymyka się ciemności. Sunie wolno do przodu. Trudno dostrzec jej ruchy, jest opakowana w szeleszczący papier, spod którego udaje się wymknąć tylko dłoniom bezradnie zwisającym w powietrzu.

Płynie w mroku. Dokądś zmierza. Coś ją przyciąga. Ale czy ona sama wie co?

Gdy wspina się do góry, odsłonięte białe stopy walczą z przestrzenią o każdy krok.

Sunie do przodu.

Obraca się. Skręca.

Idzie.

Upada.

Teraz zaczyna pełznąć przed siebie. Próbuje wyrwać się do góry, ale jakaś siła trzyma ja na dole. Szamoce się jednak, gubiąc fragmenty szeleszczącego ubrania.
Kobieta wyczołguje się z papierowego kokonu. Długo, mozolnie. Widać jej plecy, jak stopniowo wysuwają się spomiędzy białych płacht. Ich nagość demaskuje martwą sztuczność papieru.
Kobieta wyłania się na zewnątrz. Jej ciało wygina się i miota, próbując dosięgnąć czegoś poza sobą.
Napięta skóra ukazuje żebra i łukowatą linię kręgosłupa.
Pozrzucane fragmenty ubrania ułożyły się w pas postrzępionych śmieci. Linię papierowego śluzu.

Nogi prostują się nad biodrami, wypychając przed siebie powietrze.
Kobieta tańczy.

Kiedy udaje jej się wstać, może wreszcie sycić przestrzenią swoją skórę.
Może brać do rąk leżące na podłodze papierowe kształty. Może je wplatać w swój taniec.
Tańczy więc z nimi, a potem odrzuca, bowiem jej ciało nie czuje przywiązania.
Jest wolne.
Wolne, gdy się porusza i wolne w zatrzymaniu. Wolne, gdy się wspina i wolne, gdy opada.
Jednak kiedy zupełnie opadnie na podłogę, będzie to oznaczać koniec.
Łuska cykady skończyła swój lot. Leży bezradna na chwiejącym się liściu.




VIII. Bryłka lodu

W ciemnej zawiesinie
Zgęstniałych, zaschłych myśli
Wydrapujesz dziurę,
W której chcesz się schować.

Bryłka lodu ciasno
Zamknięta w twojej dłoni
Topnieje zostawiając
Po sobie mokry obrys.


VIII. Rana

Zranienie jest prawie niewidoczne. Nie ujawnia się jeszcze. Ale otwiera już w tobie zimną pustkę.
Pustka jest nieznośna. Łapiesz się każdego sposobu, aby zasklepić ranę.
Coś, co zostało rozdarte, nie stanie się już całością.
Nigdy w to jednak nie uwierzysz.

Będziesz ją w sobie nosił, te ranę, i wszystko, co w siebie przyjmiesz, będzie sprawiać ból. I będziesz czuł, jak z wolna rozpada się to, co przychodzi z zewnątrz i co wydaje się niezniszczalne.

Wiesz jednak, że bez niej byłbyś tylko ślepą kulką mięsa, zwiniętą w sobie i całkiem niemą.
Bo rana jest tym, co cię otwiera i wydaje na łup zewnętrzności.
Tak tylko możesz doświadczać. Krwawiąc i pękając w sobie.
Za taką cenę istnieje świat.


IX. Wygnanie z raju

A może rana jest tylko twoim własnym tworem? Ranisz siebie i innych, bo wierzysz, że pęknięcie istnieje od zawsze.
Ale może nie było go, dopóki nie zacząłeś wymawiać pierwszych sylab oddzielenia?

To by oznaczało, że oddzielenie jest w istocie tylko odwróceniem perspektywy.

Więc nie wygnano cię z raju. To ty wygnałeś go z siebie.

Podstawowe pytanie pozostaje wciąż to samo: czy istnieje droga powrotna?


X. Okna

Pamiętasz, jak kiedyś lubiłeś wpatrywać się w światła bloków? Ciemność pochłaniała twoje ciało, które wyobrażało sobie to, co istnieje po drugiej stronie każdego z okien. Nie były to konkretne obrazy wnętrza pokoju, mebli, ścian i tak dalej. Nie o to chodziło. Raczej ogólne wrażenie ciepła, czy przestrzeni, która przyjmie cię w siebie, bo rozpoznałeś się jako przynależny do niej.
Każde okno stanowiło przejście do osobnego świata.
I gdybyś wszedł do któregokolwiek z nich, nie byłbyś tam u siebie. Bo też nie było sensu wchodzić.
Ale gdy patrzyłeś na te rozświetlone kwadraty, mijając je z oddali w zimny, jesienny wieczór, miałeś wrażenie, że wszystkie cię przywołują, gdzieś daleko, znacznie dalej niż do światów, na jakie one same musiały się otwierać.


XI. Ty jako pustka

- Nie widzę cię.
- Możesz mnie zobaczyć tylko jako pustkę. Puste miejsce po tym, kogo się tutaj spodziewałeś.
- Więc jesteś tylko niepełnym odbiciem osoby, która jest teraz gdzie indziej?
- Nie. Jestem całą pełnią jej nieobecności.
- Czy kiedy z tobą rozmawiam, nie rozmawiam ze sobą?
- Jeśli twoja samotność byłaby pytaniem, ja jestem odpowiedzią.
- Nie ma odpowiedzi na niezadane pytania.
- Odpowiedzią jest cisza.
- Wobec tego nawet nie muszę ich zadawać. To bezcelowe.
- Mylisz się. Istniejesz tylko o tyle, o ile je zadajesz.
- Ale przecież kiedyś muszę zdobyć jakąś pewność.
- Jesteś pytaniem. To jest pewność.


XII. Ślady

- Coś jakby ssanie. Wewnątrz klatki piersiowej.
- Czy możesz tym sterować?
- Mogę to w sobie obserwować, jakbym był szczurem w laboratorium.
- Spróbuj to opisać.
- Powiedzmy, że spadł śnieg. I zakrył sobą wszystko. Widać tylko biel. Kiedy idę, nie słychać moich kroków.
- Ale czym to jest dla ciebie?
- Właśnie tym. Po butach zostają lekkie wgłębienia. Śnieg pada. Po chwili nic już nie widać.


XIII. Gramatyka samotności

Jeśli powiem: „Jestem samotny” będzie w tym sformułowaniu coś nienaturalnego. Zabrzmi literacko i sztucznie. W potocznych rozmowach nikt tak nie mówi, bo od razu czuć w tym pozę.
Kiedy chcę opowiedzieć komuś o mojej samotności, jak starannie nie dobierałbym słów, zawsze w końcu okazuje się, że mówię o czym innym.
Być może dzieje się tak dlatego, że o samotności – jako doświadczeniu wewnętrznym – trudno jest mówić z innymi. Tak jakby język docierał tu do swych granic i próbę ich przekroczenia przypłacał banałem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz