Z
nadejściem Nowego Roku postanowiłem zmodyfikować nieco założenia niniejszego
bloga. Kiedy zacząłem go prowadzić, obiecałem sobie, że nie będę pisał o
niczym, czego sam bym w swojej pracy nad sobą nie doświadczył. Chodziło mi o
uniknięcie jakże łatwej pokusy intelektualizmu i erudycji, kiedy to naczytawszy
się tego i owego zaczynamy sypać jak z rękawa różnymi mniej lub bardziej
zgrabnymi teoryjkami, mądrościami i poglądami. Powstają z tego potem artykuły,
eseje czy książki, które wszystkie mają tę samą, trudno z początku uchwytną,
cechę: są jałowe. Owszem, ciekawe intelektualnie, często fascynujące, jednak,
kiedy po przeczytaniu, człowiek zapyta się uczciwie – co mi to dało, co z tego
we mnie zostało i jaki praktyczny użytek mogę zrobić z wiedzy tam znalezionej –
odpowiedź brzmi: nic. Najczęściej nie umiemy się zdobyć aż na taką uczciwość
wobec siebie samych, w związku z czym mówimy: to interesujące. Ach, jakaż
interesująca ta książka! Ach, jak nic z jej lektury nie wynika dla mojego życia
(poza dodatkowym napompowaniem mojego i tak już napompowanego erudycyjnego
Ego).
Wiem
sam po sobie, jakie łatwe jest pisanie takich tekstów i jakich przyjemnostek
może dostarczać piszącemu. Wiem też, iż popadnięcie w erudycyjną masturbację
zamyka coś w człowieku, odcina go od tej resztki doświadczenia, jaka mu jeszcze
została w jego pełnym pozorów życiu. Dlatego staram się od wielu lat unikać
wszelkich sytuacji, które groziłyby ześlizgnięciem się w te koleiny.
Stąd
właśnie wzięło się takie a nie inne założenie, poczynione na samym początku,
kiedy zakładałem ten blog. Dlaczego więc teraz chciałbym je zmodyfikować? Może najpierw
powiem jak chciałbym je zmienić. Otóż chcę sobie dać prawo do pisania o
rzeczach, które nie zawsze odwołują się do tego, co znałbym z własnego doświadczenia.
O rzeczach, co do których wiem, że istnieją, ale sam jeszcze nigdy ich nie
doświadczyłem. Także o rzeczach, które wydarzyły się innym ludziom, usiłującym
odnaleźć wiedzę i praktykę, które umożliwiłyby im stanie się człowiekiem w
pełni tego słowa. O ludziach, którzy często żyli wiele setek lat temu. A których
ja mogę znać tylko z lektury tekstów, jakie po sobie pozostawili lub ktoś o
nich napisał. Często zdarza się tak, że dopiero coś, co wydarzyło się kiedyś komuś
innemu pozwala mi zrozumieć to, co się dzieje ze mną teraz.
Powyższe
zdanie stanowi pierwszą część odpowiedzi na pytanie: „dlaczego?”
Druga
część odpowiedzi jest taka, że w moim skromnym tu pisaniu zacząłem dochodzić do
pewnej ściany. Są doświadczenia, o których bardzo trudno jest pisać. Po pierwsze,
bo wymykają się językowi, który nie potrafiąc ich oddać, zaczyna w nieznośny
sposób zafałszowywać. Po drugie, ponieważ mówienie o nich ma sens tylko komuś,
kto sam doświadczył podobnych rzeczy. Wtedy czemuś to służy. Inaczej staje się
co najwyżej zaspokajaniem własnej próżności piszącego i czczej ciekawości
czytelnika.
Oczywiście,
zdaję sobie sprawę z niebezpieczeństwa rozminięcia się wiedzy z doświadczeniem.
Dopóki obie rzeczy rozwijają się w człowieku równomiernie, dopóty istnieje w
nim możliwość rozumienia. Jednak, gdy jedna z nich zaczyna zbytnio się rozwijać
kosztem drugiej – prawdziwe rozumienie staje się niemożliwe i zastępuje je
erudycja. Widziałem wiele razy na żywych przykładach działanie tego mechanizmu
i staram się stale mieć przed nim na baczności. Mam nadzieję, że uda mi się
skutecznie dalej mu opierać, choć pokusa doprawdy jest bardzo silna.
No
cóż, tyle przedmiotem usprawiedliwienia. Niebawem pierwszy tekst „na nowych
zasadach”.
Bardzo do mnie przemawia ten fragment, mogłabym się pod nim podpisać...: Są doświadczenia, o których bardzo trudno jest pisać. Po pierwsze, bo wymykają się językowi, który nie potrafiąc ich oddać, zaczyna w nieznośny sposób zafałszowywać. Po drugie, ponieważ mówienie o nich ma sens tylko komuś, kto sam doświadczył podobnych rzeczy. Wtedy czemuś to służy.
OdpowiedzUsuńPozdrowienia, L.