Mamy w
sobie dwie bardzo różne funkcje, które notorycznie mylimy ze sobą,
żyjąc w przekonaniu, że są tym samym. Na swój własny użytek staram się je rozdzielać
w moim myśleniu nazywając jedną z nich intelektem, drugą zaś umysłem.
Pierwsza z nich służy do
gromadzenia, katalogowania i udostępniania wszelkich informacji, z jakimi się
stykamy. Definicje, tytuły książek, filmów, czy piosenek, imiona, nazwiska,
wyczytane wiadomości, teorie, plotki, anegdoty, historyjki, twierdzenia naukowe
– można by wymieniać w nieskończoność. Na zasadzie mniej lub bardziej
przypadkowych skojarzeń różne informacje łączą się ze sobą, czasem tworząc różne
hybrydy będące potem świetnym budulcem dla naszych przekonań i uprzedzeń co do faktów, ludzi, czy siebie samych.
Druga z tych funkcji służy do
myślenia. Czym zaś jest myślenie? To dopiero jest pytanie! Oczywiście łatwo
pokusić się o taką czy inną intelektualną
odpowiedź, ale jaki z niej będzie pożytek? Łatwiej powiedzieć czym myślenie nie
jest. Jeśli je porównać z funkcjami intelektu nie jest na pewno erudycją. Nazywanie
rzeczy, przyklejanie etykietek, przypominanie sobie wymyślonych już przez
innych etykietek – tego w żaden sposób nie można nazwać myśleniem.
Intelekt rości sobie prawo do
myślenia, choć nie jest do niego zdolny. Wystarczy obejrzeć jakikolwiek
program, w którym dyskutują politycy, celebryci czy inni jeszcze wszechwiedzący
eksperci od wszystkiego. Każda ze zgromadzonych tam osób bez zająknienia będzie
wypowiadać kategoryczne sądy na tematy powiązane z dziedzinami, z których nie
ma żadnej ale to dosłownie żadnej wiedzy.
Szczególnie współcześnie nie
jesteśmy w stanie odróżnić erudycji od wiedzy. A różnica między nimi nie jest jedynie
różnicą stopnia. Tak naprawdę jedno z drugim nie ma nic wspólnego.
Nie chodzi o to, aby
deprecjonować jedno kosztem drugiego. Chodzi tylko o to, aby używać obu tych
funkcji właściwie – zgodnie z ich przeznaczeniem.
Aby bardziej wyraziście pokazać
różnicę między prawdziwą wiedzą a erudycją, która za nią uchodzi, posłużę się
starą historią o abba Pambo. Był to mnich z czasów tak zwanych ojców pustyni,
czyli ludzi, którzy po tym jak chrześcijaństwo stało się religią państwową za
Konstantyna zaczęli uciekać na pustynię, szukać tam bardziej pogłębionej
duchowości i tworząc podwaliny późniejszego monastycyzmu chrześcijańskiego. Byli
to częstokroć ludzie prości, jak właśnie nasz Pambo, który nie umiał czytać. Przyszedł
on pewnego dnia do bardziej uczonego mnicha, chcąc nauczyć się na pamięć
psalmu. Wybór padł na Psalm 39 (38), jednak, kiedy abba Pambo usłyszał pierwszy
wers: „Będę pilnował dróg moich, abym nie zgrzeszył językiem” nie chciał już
słyszeć dalszego ciągu i odszedł, mówiąc, że wystarczy mu i tego jednego wersu,
jeżeli zdoła się go nauczyć w praktycznym życiu. Gdy zaś ów uczony mnich wezwał
Pambo ponownie, pytając, dlaczego nie pokazał się przez całe sześć miesięcy,
zapytany odrzekł, że wiersza tego psalmu nie wyuczył się jeszcze w uczynkach. Po
wielu latach, gdy znajomy zapytał Pambo, czy umie już ów wers, usłyszał
następującą odpowiedź: „Przez całe dziewiętnaście lat z trudem nauczyłem się go
wcielać w życie.”
Oczywiście z punktu widzenia
intelektu ta historia może wydać się absurdalna. Szczególnie w czasach, gdy
jesteśmy przyzwyczajeni do przetwarzania całej masy informacji. Cóż to dla nas
przeczytać całą Księgę Psalmów w ciągu jednego dnia, ba, nawet paru godzin? Tylko
co nam da taka lektura? Czytanie bez rozumienia, bez prawdziwego rozumienia,
samo w sobie jest mało inteligentne.
Prawdziwa wiedza jest czymś praktycznym.
To oznacza, że nie jest możliwa bez wewnętrznego wysiłku. Dlatego współcześnie,
kiedy przyzwyczailiśmy się szybko osiągać łatwy efekt, powierzchowna erudycja
jest czymś znacznie bardziej atrakcyjnym. I tkwimy w tej pułapce naprawdę głęboko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz