Nasze
zachowania prawie zawsze są wynikiem mechanicznych reakcji na różne czynniki.
Dotyczy to tak samo odruchowego łapania spadającego ze stołu jabłka, jak i
sposobu, w jaki prowadzimy z kimś rozmowę. Automatyzm reakcji sprawia, że mogą
być one bardzo szybkie – gdyby to nasz umysł decydował o tym, kiedy złapać
jabłko, leżałoby ono już na podłodze w momencie, w którym dotarłoby do nas, że
stacza się właśnie ze stołu. Ciało musi reagować szybko – w świecie przyrody od
tej szybkości zależy przetrwanie danego osobnika. Przy czym ciało z reguły
doskonale wie, jak reagować.
Problem
zaczyna się w momencie, kiedy automatyczny staje się umysł. Zaczyna działać
ściśle według szablonów, które zostały mu wpojone, zaniechując używania swych
wyższych funkcji związanych z myśleniem (mówiąc o myśleniu zdecydowanie
odróżniam je od mechanicznych łańcuchów skojarzeń, które notorycznie z nim
mylimy). Mam tu na myśli niższy umysł.
Ten, którego funkcją jest segregowanie i przechowywanie informacji. Dla
ułatwienia dalszego wywodu nazwijmy go intelektem w odróżnieniu od prawdziwego
wyższego umysłu.
Intelekt
jest przekonany o swojej wyższości nad innymi funkcjami. Próbuje przejąć nie
tylko kompetencje umysłu – szybko wypracowując w sobie przekonanie, że erudycja
jest wiedzą, a ciągi skojarzeń – myśleniem – lecz niestety będzie się starał
kontrolować również działania ciała. Tutaj leży źródło powstawania wszelkich
niepotrzebnych i szkodliwych napięć mięśniowych, tutaj rodzi się większość
blokad w różnych miejscach ciała (ci, którzy pracują z głosem będą doskonale
wiedzieli, o czym mówię).
Największe
nieszczęście polega na tym, że intelekt potrafi tylko reagować. Nie jest zdolny
do odpowiadania, tak samo jak nie potrafi myśleć. Dlatego pod jego „rządami”
nasze relacje z innymi skazane są na pozostawanie pasmem mechanicznych bodźców
i reakcji.
Ktoś
bliski wchodzi do mojego pokoju i zaczyna na mnie krzyczeć. Czuję się
zaatakowany i błyskawicznie odpowiadam tym samym – agresywnym tonem głosu,
oskarżeniami, pretensjami, krzykiem. Wybucha awantura. W końcu oboje
przestajemy się do siebie odzywać. Przez najbliższych kilka godzin czuję
jeszcze drżenie w klatce piersiowej. Po pewnym czasie udaje mi się wreszcie
ochłonąć. Zaczynam analizować na zimno przebieg całego zdarzenia. Z czego wynikało
zdenerwowanie tamtej osoby? Przypominam sobie różne fakty z ostatnich kilku dni
i uświadamiam sobie, że jakieś wydarzenie wytrąciło ją z równowagi, czego
jednym z efektów było prawdopodobnie dzisiejsze zachowanie. Uświadamiam sobie,
że ona zazwyczaj tak właśnie reaguje na sytuacje, z którymi nie jest w stanie
sama sobie poradzić. Dociera też do mnie, że takich kłótni mieliśmy już tysiące
i że zawsze przebiegają według dokładnie tego samego schematu: słyszę coś, co
powoduje, iż czuję się oburzony i reaguję krzykiem oraz próbą wzbudzania
poczucia winy w drugiej osobie. W niej tylko podsyca to złość i pretensję,
utwierdza w słuszności wyboru mnie jako „winowajcy”. U mnie zaś tocząca się
kłótnia powoduje wzrastanie poczucia bycia „ofiarą” oraz potrzebę wyrażenia
swojego „słusznego” gniewu na takie traktowanie, potrzebę, która – kiedy
przyjrzeć się jej dokładniej – okazuje się tak naprawdę potrzebą zniszczenia
przeciwnika, który podważa moją „prawość”.
Tak to
wygląda. Jest oczywiste, że nie mamy tu do czynienia z rozmową – nikt nie jest
zdolny do dialogu. Dialog bowiem zaczyna się od słuchania, tutaj zaś jedna
reakcja rodzi następną. Nikt nie pyta, nie ma więc komu słuchać. A jeśli nie ma
komu słuchać, to nie będzie także komu odpowiadać.
A oto
jak mogłaby wyglądać ta sama sytuacja:
Zanim
odpowiem cokolwiek, zatrzymuję się. Ze wszystkich sił staram się nie mówić
tego, co rodzi się we mnie jako natychmiastowa reakcja. Wkładam cały wysiłek w
to, aby nie zareagować, przywołuję doznanie odczuwania ciała. Staram się
znaleźć tu i teraz. Staram się zrozumieć, co się dzieje. Czemu ktoś na mnie
krzyczy? Z czego bierze się w nim taki a nie inny sposób reagowania? Co kryje
się pod słowami, które wypowiada? Co naprawdę
stara mi się powiedzieć? Coś we mnie aż gotuje się i kipi z chęci wzięcia
natychmiastowego odwetu, ale nie dopuszczam tego do głosu. Zamiast tego staram
się obserwować w sobie tę potrzebę: skąd ona się bierze? Kto chce zareagować? Przyglądam się osobie naprzeciwko. Zastanawiam
się, w jaki sposób powinienem jej odpowiedzieć. I na co? Być może jest część
racji w tym, co ona mówi? A może jest to wynik reakcji na coś, co ja zrobiłem,
co było krzywdzące i niesprawiedliwe? Może teraz dopiero jestem w stanie to
zrozumieć?
Staram
się odpowiadać spokojnie. Staram się, aby w tej odpowiedzi nie było ani cienia
złośliwości czy cynizmu. Aby była odpowiedzią, a nie oddawaniem ciosu.
Prawdziwa odpowiedź będzie
pytaniem. Słuchanie bowiem zawsze wynika z chęci usłyszenia. Nie ulegam pokusie
złudzenia, że przecież wiem, co ona
myśli. Nie wiem. Jeśli wydaje mi się, że wiem, to tylko znaczy, że pozostaję we
władzy projekcji. Prawdziwe słuchanie zaczyna się zawsze w tym właśnie
momencie, w którym pozwalam sobie nie
wiedzieć.
Wydaje
się proste i logiczne, prawda? Jednak ktoś, kto próbował kiedyś nie zareagować
w takiej sytuacji, wie że to przedsięwzięcie niemal niewykonalne. Po fakcie,
owszem, przy odrobinie wewnętrznej uczciwości jesteśmy w stanie dostrzec
bezsens naszych reakcji i to, jak należało poprowadzić daną sytuację, aby
uniknąć krzywdzących słów i zachowań. Ale w momencie, gdy to się działo, byliśmy
całkowicie utożsamieni z naszym gniewem, z poczuciem „słusznej” obrony. To
utożsamienie wydało nas na pastwę reakcji. I koniec końców – nie było nas w tej
sytuacji. Bo przecież to nie my odpowiadaliśmy – to reagowały nasze mechanizmy
obronne.
Jeżeli
jednak jakimś cudem się powiedzie – co wtedy? Oczywiście nie można
generalizować, lecz jedno jest pewne: kiedy zachowamy się w sposób inny niż
zawsze mechanizmy reakcji drugiej osoby na moment staną się bezsilne. Nastąpi
coś w rodzaju złamania procedury. Działająca maszyneria na moment się zawiesi.
I ten właśnie moment będzie szansą na prawdziwą odpowiedź.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz