Jednym z najbardziej wpływających na nasze życie nawyków
jest nieustanne osądzanie. Osądzamy nie tylko innych i siebie, ale także to, co
się nam lub innym zdarza, pogodę, wypadki losowe etc.
Na przykład, wyglądamy sobotnim porankiem przez okno i
widzimy ciemne chmury. Oczywiście pierwsze co stwierdzamy to: „No nie. Znów
beznadziejna pogoda. Dlaczego zawsze, kiedy mam wolne pogoda musi się zepsuć?”
Albo kiedy zachorujemy na dzień przed wyjazdem, którego od miesiąca nie
mogliśmy się doczekać, mówimy sobie: „Ja to mam zawsze pecha.”.
Czy naprawdę to, że coś nam nie wyszło lub poszło nie po
naszej myśli jest konsekwencją spisku sił opatrzności przeciwko nam?
Oczywiście, że nie. Dlaczego jednak tak skutecznie działa w nas mechanizm
posiłkujący się taką właśnie logiką?
Jest taka piękna taoistyczna historia: W opuszczonym
forcie żył sobie stary ojciec ze swym synem. Byli dość biedni, ale utrzymywali
się jakoś dzięki pracy swego konia. Pewnego dnia koń wystraszył się czegoś i
pogalopował przed siebie nie wiadomo dokąd. Do starego człowieka przyszli
sąsiedzi, aby wyrazić mu swoje współczucie z powodu pechowego zdarzenia. „Skąd
wiecie, że było pechowe?” – spytał starzec. Po paru dniach koń powrócił,
przywodząc wraz z sobą dziką klacz. Ojciec z synem zaczęli ją oswajać i
układać, dzięki czemu już wkrótce mogli na niej jeździć. Sąsiedzi natychmiast
pospieszyli do nich, aby pogratulować takiego szczęśliwego obrotu sprawy. „Skąd
wiecie, że szczęśliwego?” – spytał stary ojciec. Po paru dniach syn, który
dosiadał klaczy, upadł z niej i złamał sobie biodro. Sąsiedzi przyszli
zatroskani, aby wyrazić swe współczucie z powodu pecha. „Skąd wiecie, że to był
pech?” – padło pytanie z ust ojca. Niedługo potem wybuchła wojna. Rozpoczął się
werbunek do armii. I syn oczywiście został w domu, ze względu na swoje połamane
biodro.
O czym mówi ta historia? Przede wszystkim o tym, że nawyk
osądzania nie pozwala nam widzieć rzeczy takimi, jakie są. Osądzając, nie
widzimy tego, co jest. To bowiem zawsze jest takie a nie inne i nie mamy wpływu
na coś, co się już wydarzyło. Nasz osąd zawsze jest interpretacją, niczym
więcej. A ponieważ interpretujemy i osądzamy nawykowo, nasze osądy zawsze będą
mechaniczne i skrajnie subiektywne.
Kiedy zepsuje nam się samochód jesteśmy wściekli i
myślimy: „Dlaczego to się musiało zdarzyć akurat mi? To niesprawiedliwe!” Czy
to pomaga nam rozwiązać sytuację albo chociaż dojść, co się stało? Czy pomoże
nam, jeśli z wściekłością kopniemy w opony lub zaczniemy stać i kląć na czym
świat stoi?
A jeżeli powiemy sobie: „No cóż, jest zepsuty. Sprawdzę,
co się stało.” Zaglądamy pod maskę, badamy. Po chwili wiemy: „Zepsuło się to i
to. Sam tego nie naprawię. Musze go jakoś odstawić do warsztatu”.
No dobrze, to był dość prosty przykład. Życie jest pełne
znacznie bardziej skomplikowanych sytuacji. Szczególnie, jeśli w grę wchodzą
relacje z innymi. Wszyscy na pewno znamy klasyczny schemat, kiedy ktoś bliski
zaczyna pouczać nas o tym, co źle zrobiliśmy lub robimy w swoim życiu. Dlaczego
nie mogłeś zrobić tego tak i tak. Zawsze ci mówiłam/mówiłem… A widzisz?.. Bo
gdybyś wtedy zrobił/zrobiła tak i tak. I tak dalej. Nienawidzimy tego. Ale z
czego to się bierze? Ta potrzeba mówienia innym jak powinni postępować, ta
irytacja na to, że nie postępują tak jak my? Bo umówmy się – to, że denerwuje
nas ta postawa w innych nie oznacza, że sami w ten sposób się nie zachowujemy.
Wręcz przeciwnie.
Wydaje nam się, że inni powinni myśleć, działać i widzieć
rzeczy tak jak my. Właściwie dlaczego? Każdy z nas jest inaczej skonstruowany,
stanowi inny typ, ma inne doświadczenia, wiedzę, obraz świata. Jakoś ciężko
pogodzić nam się z tym faktem. Niestety – wszyscy jesteśmy różni. Co gorsza –
aby zrozumieć punkt widzenia kogoś innego, muszę być zdolny zawiesić na moment
swój. Tylko jak to zrobić?
Nie oceniając.
Wyobraźmy sobie teraz taką sytuację: Zrobiliście coś głupiego. Postąpiliście
niesłusznie wobec kogoś. Na tyle niesłusznie, że sami macie tego świadomość.
Spotykacie się z kimś, kto wam zaczyna mówić, jak bardzo źle postąpiliście.
Oczywiście, zaczniecie się z nim kłócić. Albo po prostu o niczym nie powiecie,
wiedząc z góry jaka będzie reakcja. Ale teraz wyobraźcie sobie, że idziecie do
kogoś, kto wysłuchuje was, w ogóle nie oceniając. Czujecie, że naprawdę was
słucha, a nie tylko czeka, kiedy skończycie, aby wygłosić swoją tyradę. Patrzy
na was i w jego wzroku nie widzicie ani śladu politowania, złości, czy zawodu.
Przyjmuje was takimi, jacy jesteście. Milczycie, a w ciszy, która powstaje nie
ma ani śladu niemego wyrzutu z jego strony. Po chwili stwierdzacie: „Czuję, że
popełniłem błąd”. „Każdemu się zdarza.” – słyszycie – „Myślisz, że można to
jakoś odwrócić?” I nagle uświadamiacie sobie, w jaki sposób pokierować dalej tą
sytuacją, aby odwrócić złe rzeczy, które spowodowała.
A teraz wyobraźcie sobie, że to wy jesteście tą drugą
osobą, do której ktoś przychodzi. Co należałoby zrobić, aby wysłuchać go bez
oceniania? Nic nie robić? Wręcz przeciwnie. W nieocenianiu wcale nie chodzi o
bycie pasywnym. Wręcz przeciwnie. Nieocenianie jest prawdziwym działaniem, w
przeciwieństwie do reagowania (zapraszam do lektury wpisy o reagowaniu). Nie chodzi bowiem o powstrzymywanie się od
wyrażania ocen, które i tak już mamy w głowie. Chodzi o to, by im nie ulegać.
By się z nimi nie utożsamiać. By zobaczyć kogoś naprawdę, a nie przez pryzmat
naszych osądów.
A teraz wróćmy jeszcze na chwilę do sytuacji, w której
źle z kimś postąpiliście. Powiedzmy, że jako przełożeni zrobiliście awanturę
jakiemuś pracownikowi, który waszym zdaniem popełnił dość istotny błąd w tym,
co miał do zrobienia. Kazaliście mu to poprawić, na co on zaczął wam tłumaczyć,
że przecież zrobił daną rzecz dobrze. W końcu wyniknęła z tego kłótnia, która o
mało nie zakończyła się waszą interwencją u wyższego przełożonego. Tymczasem,
po powrocie z pracy do domu, uświadamiacie sobie nagle, że to wam coś się
pomyliło i tamten jak najbardziej miał rację. Myślicie sobie: „To beznadziejna
sytuacja. Po pierwsze wyszedłbym teraz na idiotę, gdybym się przyznał. Po
drugie, utraciłbym swój autorytet. Po trzecie będzie to sygnał dla reszty
pracowników, że nie należy mnie słuchać, bo nie wiem, co mówię.” To wszystko są
rzecz jasna osądy. Wasze interpretacje. Spróbujcie najpierw przestać być do
nich przywiązani. Są bo są, ale wcale nie muszą być prawdziwe.
Wykonaj teraz ćwiczenie. Wypisz sobie wszystkie pozytywne konsekwencje,
które mogłyby wyniknąć z danej sytuacji. Na przykład – jeśli przyznam się do
błędu, być może zaskarbię sobie szacunek. Mało kto ma na tyle klasy i poczucia
sprawiedliwości, aby tak postępować. Być może będzie to także dla reszty
pracowników sygnał, że jesteś człowiekiem racjonalnym, bez szczególnie
nadmuchanego ego, któremu można przedstawić swoje wątpliwości, nawet kiedy
podważają one twój punkt widzenia. To z kolei mogłoby ustrzec cały nasz dział
od błędów, które ja każdemu mogą ci się zdarzyć.
Nawyk oceniania jest tylko nawykiem. Niczym więcej. To,
co widzimy jest pochodną tego, jak patrzymy. Jeśli chcemy zobaczyć rzeczy
takimi, jakie są naprawdę – lub choćby się do tego zbliżyć – trzeba nauczyć się
je widzieć. Bezpośrednio, nie przez zniekształcający obiektyw naszych osądów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz