wtorek, 31 lipca 2012

Człowiek jako całość


            Gdybyśmy zapytali samych siebie o to, w jaki sposób rozumiemy takie pojęcia jak dusza i ciało, najprawdopodobniej odkrylibyśmy szybko w sobie wyobrażenie niematerialnego tworu zamkniętego w materialnym ciele i połączonego z nim w jakiś sposób. Pewnie też zaświtałby nam obraz duszy wydającej ciału różne dyspozycje, którym to drugie podporządkowuje się bądź nie. W każdym bądź razie tkwi w nas głęboko tendencja do myślenia o duszy i ciele jako o dwóch różnych bytach, pozostających względem siebie w nieustannej sprzeczności. Taki sposób postrzegania siebie i świata jest oczywiście wynikiem różnych przekonań i obrazów, jakie przejmujemy wraz z dziedzictwem kulturowym, w którym przyszło nam wyrastać.
Myślenie w kategoriach dualizmu przekłada się na wiele bardzo konkretnych i wymiernych rzeczy związanych z naszym codziennym funkcjonowaniem. Na przykład często wydaje nam się, że jesteśmy fizycznie wyczerpani, chociaż tak naprawdę zmęczenie jest psychiczne i to umysł „wmówił” ciału zmęczenie – na tyle skutecznie, że ono faktycznie zaczęło je odczuwać. Każdy, kto chodził po górach doświadczył sytuacji, w której jest przekonany, że nie ujdzie już ani centymetra więcej, a jednocześnie iść trzeba, bo jesteśmy w samym środku szlaku, nigdzie nie widać choćby jednego człowieka, za chwilę zacznie się ściemniać itd. – i oto nagle odkrywa w sobie rezerwy sił i mocy, jakie jeszcze parę minut temu zdawały się być ostatecznie wyczerpane. Z drugiej zaś strony – inny przykład zupełnie odwrotnej sytuacji: zdarza się, że ktoś uskarża się na to, że ciężko mu się myśli, widzi wszystko w czarnych kolorach i brak mu motywacji do życia, po czym po wizycie u dobrego dietetyka okazuje się, że zmiana nawyków żywieniowych zaowocowała dajmy na to uregulowaniem poziomu cukru i cholesterolu w związku z czym stan psychiczny danej osoby zmienił się radykalnie w ciągu tygodnia.
Nie chcę tutaj nikogo namawiać do zmiany poglądów czy przekonań dotyczących kwestii ciała, duszy i tym podobnych zagadnień. Zostawmy to metafizyce. To, co chciałbym zaproponować, to jak zwykle obserwacja i uważne przyjrzenie się różnym mechanizmom, jakie w nas działają.
Proponuję proste ćwiczenie.
Stań na podłodze i zamknij oczy. Spróbuj mieć odczucie swych rąk. Pomyśl o tym, że ludzka ręka waży średnio około czterech kilogramów. Poczuj ten ciężar w każdej ręce. Wyobraź sobie, że do każdej ręki masz przywiązane cztery kilogramowe torebki cukru. Powoli podnoś teraz obie ręce, wraz z uwiązanymi na nich torebkami, aż dojdą do pozycji horyzontalnej. Powinno ci to zając około pół minuty. Kiedy poczujesz, że dłonie znalazły się już mniej więcej na wysokości twojej klatki piersiowej, zatrzymaj ruch rąk i potrzymaj je jakiś czas w tej pozycji, starając się nie gubić ich odczucia. Cztery torebki cukru wciąż wiszą przywiązane do nich w twojej wyobraźni. Teraz opuść ręce powoli.
Strząśnij dłonie, przejdź się trochę po pokoju, po czym znów stań w tym samym miejscu. Zamknij oczy. Poczuj swoje ręce wiszące luźno wzdłuż boków. Teraz wyobraź sobie, że do każdej z nich przywiązano po cztery duże baloniki. Przy pomocy specjalnych rurek do baloników zaczyna być pompowane powietrze. W miarę jak zaczynają się one nim napełniać twoje ręce stopniowo podnoszą się do góry. Kiedy baloniki są już w pełni wypełnione powietrzem, ręce znajdują się w pozycji horyzontalnej. Tutaj zatrzymaj ich ruch, chociaż baloniki wciąż ciągną je do góry. Koncentruj się w dalszym ciągu na odczuwaniu ciężaru swych rąk. Po krótkiej chwili wyobraź sobie, że powietrze stopniowo zaczyna wylatywać z baloników i wraz z tym twoje ręce zaczynają opadać. Powoli. Delikatnie. Aż powietrze zejdzie całkiem i ręce znajdą się z powrotem po obu bokach ciała.
Czy zaobserwowałeś różnicę w odczuwaniu ciężaru rąk za pierwszym i za drugim razem? Prawda, że była konkretnie odczuwalna? A przecież torebki cukru i baloniki znajdowały się w twojej wyobraźni, nie były fizycznie doczepione do rąk.
To proste ćwiczenie pokazuje jak bardzo nasza psychika jest powiązana z naszym ciałem. Tak naprawdę idea oddzielania jednego od drugiego wynika tylko z naszego myślenia. Nie da się oddzielić tego, co dzieje się w naszym organizmie od stanu psychicznego, jakiemu podlegamy i vice versa.
Bardzo ciekawym doświadczeniem jest obserwowanie w sobie tych zależności, we wszelkich możliwych sytuacjach życia codziennego. Można wtedy odkryć wiele fascynujących faktów, jak choćby to, do jakiego stopnia sposób nasze nawykowe pozycje ciała (podczas siadania, stania, chodzenia etc.) odzwierciedlają nieświadome wyobrażenia, jakie żywimy na swój temat. A może to te wyobrażenia są odzwierciedleniem sposobu, w jaki funkcjonuje ciało? (Tak właśnie wpada się w pułapki języka, noszącego w sobie dualistyczny obraz świata – tak naprawdę oczywiście nie ma tutaj żadnej alternatywy, obie sytuacje są tym samym. Ale to już można zweryfikować tylko poprzez własne doświadczenie.)

czwartek, 26 lipca 2012

Sens istnienia


            Każdy człowiek przynajmniej raz w życiu zastanawiał się nad sensem swojego istnienia. Po co tutaj jestem? Skąd się wziąłem? Czy moje życie ma jakiś wyższy cel? Jeśli tak, to jaki? Takie pytania co jakiś czas powracają natrętnie, często nie dając nam spokoju. Czasem próbujemy wręcz znaleźć pierwszą lepszą odpowiedź, aby tylko się od nich uwolnić, ale z reguły nie jest to takie proste. Próbujemy jej szukać w książkach, systemach filozoficznych, nauce, sztuce, religii… I jeśli potrafimy być wobec siebie uczciwi, będziemy musieli przyznać, że nigdzie tam nie jesteśmy w stanie jej znaleźć. Teorie filozoficzne czy naukowe, jak przekonująco by nie brzmiały, nie dają nam poczucia, że naprawdę coś zrozumieliśmy. Natarczywe wewnętrzne pytanie wciąż pozostaje niezaspokojone i męczy jak męczyło. Czasem męczy tak bardzo, że wpadamy w sidła jakiejś sekty, oferującej łatwe odpowiedzi za cenę stłumienia w sobie umiejętności krytycznego myślenia.
            W końcu zaczynamy wątpić – czy na to pytanie w ogóle istnieje jakakolwiek odpowiedź? A może sens jest tylko wymysłem naszego umysłu i poza nim nic takiego nie istnieje i istnieć nie może?
            Tylko, czy zanim zaczęliśmy szukać odpowiedzi, zastanowiliśmy się chociaż nad tym, jak jej szukać?
            Spróbujmy najpierw poznać siebie. Poobserwujmy nasze funkcjonowanie w różnych sytuacjach. Jak zachowuje się nasze ciało, w jaki sposób powstają nasze emocje, skąd biorą się nasze myśli. Nim zadamy nasze pytanie i rozpoczniemy poszukiwania odpowiedzi, postarajmy wcześniej dowiedzieć się – kto pyta?
            Większość naszego życia upływa na mechanicznym reagowaniu. Lecz czasem, bardzo rzadko, pojawiają się w nim sytuacje niepotoczne, kiedy wydarza się coś niezwykłego. Nasze działania, nasze uczucia, nasze myśli mają wtedy zupełnie inną jakość niż na co dzień. Co takiego się wtedy dzieje? Na chwilę przestaliśmy być mechaniczni, udało nam się nie zareagować, przez krótki moment zobaczyliśmy coś naprawdę, a nie tylko przez pryzmat z góry powziętych sądów i przekonań.
            Zwykły umysł nie może zrozumieć rzeczy, które wykraczają poza potoczną rzeczywistość. Nie jest to zresztą jego zadaniem. Jest nim owszem: układanie planu dnia, robienie zakupów, podtrzymywanie relacji z innymi, chodzenie do pracy, czytanie gazet, prowadzenie samochodu, ugotowanie obiadu etc., słowem wszystkie czynności, bez których nie bylibyśmy w stanie funkcjonować na co dzień.
Próbując zrozumieć sens naszego życia poprzez czytanie książek lub zasięganie opinii autorytetów, staramy się zwykłym umysłem uchwycić coś, coś zupełnie wykracza poza „zwykłą” rzeczywistość. Używamy złego narzędzia.
Prawdziwe zrozumienie nigdy nie będzie zrozumieniem intelektualnym. Intelekt może zgromadzić wiedzę, ale nie jest w stanie jej zrozumieć. Tylko wyższy umysł może. Dlatego, aby być w stanie cokolwiek zrozumieć musimy najpierw potrafić się z nim połączyć.
Co więcej – prawdziwe zrozumienie osiągnąć można tylko poprzez doświadczenie. To dlatego, kiedy pytamy starych ludzi o różne rzeczy, odnosimy wrażenie, że oni pojmują coś, czego my mimo wielkich wysiłków pojąć nie jesteśmy w stanie. Chcemy wydobyć od nich tę wiedzę, tak aby samemu też to pojąć, ale nigdy się nie udaje. Nie może. Żeby zrozumieć, musielibyśmy przeżyć całe ich życie. 

sobota, 21 lipca 2012

Pozorna świadomość zmysłowa


            Kiedy udało nam się odkryć najsilniej w nas obecne niepotrzebne napięcia mięśniowe i powodowane przez nie nieprawidłowości w postawie (jak choćby różne nienaturalne przekrzywienia kręgosłupa, co owocuje niesymetrycznością całego ciała), następnym zdawałoby się logicznym etapem powinno być osiąganie prawidłowej pozycji kręgosłupa oraz ciała. I tu pojawia się nieoczekiwany problem: kiedy przyjmujemy pozycję, która wydaje nam się właściwa, po czym skonfrontujemy to nasze odczucie choćby z obrazem w lustrze okazuje się, że obie rzeczy niezbyt się ze sobą zgadzają. Wydaje nam się, że nasza głowa nakierowana jest w górę i do przodu, kręgosłup mamy prosty i wyciągnięty do góry, a tymczasem w lustrze widzimy wszystkie nasze znane wady postawy, tyle, że jeszcze większe niż zwykle. Co więcej, jeśli spróbujemy odczuć stan naszego ciała, okaże się, że mięśnie zamiast rozluźnić się jak planowaliśmy, stały się jeszcze bardziej spięte .
            Jest to efekt działania pozornej świadomości zmysłowej. A cóż to takiego ta pozorna świadomość zmysłowa?
            Jak była już o tym mowa, każdy z nas posiada naturalną zdolność propriocepcji, czyli mówiąc najprościej – odczuwania własnego ciała. Ponieważ jednak już od małego uczymy się używania ciała w sposób bardzo nienaturalny, nasze nieproporcjonalne napięcia mięśniowe i powodowane przez nie wady postawy stają się coraz bardziej „normalne”, w związku z czym bardzo szybko naturalną pozycję kręgosłupa, czy chwilowy brak spięcia w najbardziej zwykle pospinanych partiach mięsni będziemy odczuwać jako „nienormalne”, często też niezbyt „przyjemne”. W ten sposób nasz wewnętrzny zmysł czucia głębokiego zostaje wypaczony.
            Aby uświadomić sobie, o czym mowa proponuję wykonać proste ćwiczenie. Stań z rozstawionymi nogami – stawiając stopy mniej więcej na szerokości bioder – i zamknij oczy. Teraz , nie otwierając ich, spróbuj ułożyć swoje stopy tak, aby znalazły się na tej samej linii (palce i pięty) oraz by były idealnie względem siebie równoległe. Daj sobie na to tyle czasu ile potrzebujesz. Kiedy poczujesz już, że stopy znalazły się w odpowiedniej pozycji, otwórz oczy. Czy to, co widzisz zgadza się z tym , co czułeś?
            Jeśli poprzednie ćwiczenie wydało ci się mało przekonujące, możesz wykonać jeszcze jedno. Tym razem połóż się wygodnie na podłodze. Zamknij oczy. podnieś obie ręce i umieść dłonie parę centymetrów nad twarzą – tak aby jej nie dotykać. Następnie umieść palec wskazujący prawej ręki w powietrzu tuż nad czubkiem swej głowy. Palec wskazujący lewej ręki zaś umieść tak aby znajdował się nad brodą. Teraz otwórz oczy. czy to, co pokazują palce zgadza się z tym, jaka jest rzeczywista długość twojej głowy?
            Dlatego właśnie tak ważne jest, aby pracując z ciałem nie zaczynać nigdy samemu, tylko robić to pod okiem doświadczonej osoby. Nieważne, czy trenujesz sztuki walki, czy chcesz uprawiać teatr fizyczny lub może po prostu interesuje cię Technika Alexandra. Nigdy nie zaczynaj pracy sam, gdyż w te sposób będziesz tylko wzmacniał szkodliwe dla siebie nawyki, pogłębiając wady postawy oraz skalę niepotrzebnych napięć mięśniowych, choć subiektywnie może wydawać ci się, że pracujesz nad polepszeniem tego wszystkiego. Pamiętaj, że tak naprawdę, powrót do naturalnego używania siebie nie polega na tym, że musisz opanować jakieś nowe techniki, czy nauczyć się nowych pozycji ciała. Wręcz przeciwnie – to, co jest do zrobienia, to oduczyć się „normalnych” nawyków tak cielesnych jak i myślowych. Przestać reagować mechanicznie. Zacząć być uważnym. W pojedynkę bardzo trudno tego dokonać.

wtorek, 17 lipca 2012

Nie-działanie


            Aby być w stanie działać, musimy najpierw nauczyć się nie-działać. Przez działanie rozumiem odwrotność mechanicznego reagowania, przez nie-działanie zaś umiejętność powstrzymania się przed takimi mechanicznymi reakcjami. Skupmy się dzisiaj na nie-działaniu.
            Temat ten oczywiście jest tak szeroki, że nie da się go wyczerpać ani w jednym poście, ani nawet w całej księdze czy zestawie ksiąg. Dlatego skupię się dziś na jednym z jego aspektów.
            Nawyku mechanicznego reagowania nabywamy już od najmłodszych lat. Współczesny styl życia, wartości i pojęcia, jakie są nam przekazywane w procesie wychowania, presja psychiczna jakiej podlegamy już od wieku szkolnego, to wszystko najpierw wykształca a następnie wzmacnia naszą „normalną” (lecz nie naturalną!) tendencję do reagowania na wszystkie bodźce w sposób zupełnie nieadekwatny. Kiedy te reakcje zaczynają się regularnie powtarzać bardzo szybko przeradzają się w nawyki. Im bardziej utrwalony nawyk, tym większą ma władzę nad nami i tym mniejsze prawdopodobieństwo, że bez pomocy z zewnątrz będziemy w stanie go w sobie zaobserwować i że tak powiem przyłapać na gorącym uczynku. Czym bardziej coś jest nieświadome, tym większą mocą psychiczną w nas dysponuje. Nasze nawyki są tak wszechobecne, że raczej trudno byłoby znaleźć choćby jedną sytuację, w której im nie podlegamy. Co oznacza, że przytłaczającą większość naszych czynności wykonujemy nie my, lecz właśnie nasze nawyki.
            Oczywiście to samo tyczy się naszych zachowań, reakcji emocjonalnych, czy procesów skojarzeniowych przebiegających w naszych umysłach. Większość z nich to jedynie mechaniczne reakcje na zewnętrzne bądź wewnętrzne bodźce. Reakcje, którymi kierują nawyki, nie zaś żadna świadoma intencja. Wyobraźmy sobie taką sytuację: siedzę przy komputerze i mam do skończenie bardzo ważny tekst na jutro. Jest już północ, rano muszę wstać o szóstej, udało mi się napisać lewie dwa akapity, a wiem, że aby wyczerpać temat potrzebuję co najmniej dziesięciu stron. Czuję, jak narasta we mnie zdenerwowanie i wściekłość na samego siebie, bo przecież mogłem usiąść do pisania wiele godzin temu, zamiast gapić się bezmyślnie w telewizor i oglądać po raz kolejny ten sam ulubiony film. Chcę to zrobić szybko, zaczynam się spieszyć, a im bardziej narasta we mnie ten pośpiech tym więcej głupich błędów zaczynam robić, tym dłużej schodzi mi na ich poprawianiu, skreślaniu całych zdań i formułowaniu ich od nowa. W tym momencie wchodzi moja dziewczyna i pełnym troski głosem pyta, kiedy położę się do łóżka. Nagle zaczynam na nią krzyczeć, rugam ją w bardzo niesprawiedliwy sposób, po czym widzę, jak z oczu zaczynają płynąć jej łzy. Dziewczyna wychodzi, trzaskając drzwiami i wiem już, że będzie teraz trzeba ciężko pracować nad tym, aby zaczęła się do mnie odzywać, po tym jak ją potraktowałem. Wstaję z krzesła, uświadamiam sobie jak bardzo jestem zdenerwowany i jak głupie oraz nieadekwatne do sytuacji było moje zachowanie.
            No właśnie: na ile moje było to zachowanie?
            Spróbujmy sobie wyobrazić czym w takiej sytuacji mogłoby być nie-działanie. Kiedy narasta we mnie wewnętrzna potrzeba tego, aby zacząć krzyczeć, zatrzymuję się – zaczynam przyglądać się sobie i swoim emocjom. Próbuję poczuć ciało, w jakiej pozycji się znajduje, które mięśnie są napięte i jak mocno. W jakiej pozycji znajduje się kręgosłup. Jakie jest tempo oddechu. Niczego nie staram się zmienić – jedynie obserwuję i próbuję powstrzymać reakcję. Widzę ją – widzę jak wzbiera we mnie ochota, aby krzyknąć, aby wyładować swoją złość i frustrację na Bogu ducha winnej osobie. Widzę też jak bardzo niesprawiedliwe i wstrętne byłoby takie zachowanie z mojej strony. Uświadamiam sobie, że to, co pragnę zrobić jest absurdalne i kompletnie irracjonalne. Czy naprawdę muszę to robić? Jakie będą konsekwencje takich działań, jeśli pozwolę nawykom je we mnie uruchomić?
            Bardzo trudno jest być w stanie to widzieć w samym momencie, gdy to się w nas wydarza. Z reguły umiemy to dostrzec dopiero po wszystkim, kiedy już się zadziało. Ale na początek dobre i to.
            Jak widać choćby na tym przykładzie, nie-działanie dla nas współczesnych jest czymś bardzo trudnym, czasem wręcz nieosiągalnym.
            Pomyślmy wobec tego, jak trudne musi być działanie.

sobota, 14 lipca 2012

Oszczędzanie energii


            Każde nasze działanie potrzebuje określonej ilości energii, aby mogło zostać wykonane. Dotyczy to tak czynności, które wykonujemy przy użyciu naszego ciała, jak i wszelkich aktywności psychicznych (emocjonalnych i umysłowych). Gdy pracujemy fizycznie, po pewnym czasie musimy coś zjeść, aby nie opaść z sił i móc dalej kontynuować. Tak samo jest, gdy pracujemy intelektualnie. Z pewnością też każdemu z nas zdarzyło się choć raz w życiu zauważyć jak bardzo wyczerpany jest po trudnej emocjonalnie rozmowie. Powtórzę raz jeszcze: wszystko, co robimy, czujemy bądź myślimy pochłania określoną ilość energii.
            Nasze ciało posiada wspaniałą zdolność przyswajania potrzebnej mu energii z różnego rodzaju pokarmów, które są mu dostarczane. Problem pojawia się wtedy, kiedy nasze działania pochłaniają więcej energii, niż jest ono w stanie jej wyprodukować.
            Nie mamy świadomości tego, jak wiele energii marnujemy zużywając ją na niepotrzebne działania, emocje lub fantazje, które wyzwalają się w nas zupełnie automatycznie. Na przykład jak dużo energii pochłania codziennie nawyk nieustannego gadulstwa. Mówimy dużo i mówimy nieustannie. Nie tylko wtedy, kiedy chcemy coś zakomunikować innym, ale także wtedy, gdy nie mamy nic do powiedzenia, jednak nawykowo prowadzimy rozmowę, gdyż po prostu nie potrafimy milczeć. Kolejna rzecz, która pochłania ogromne ilości naszej energii to nieadekwatne do sytuacji napięcia mięśniowe. Ponieważ dawno zatraciliśmy poczucie własnego ciała, nie mamy na ogół świadomości tego, jak bardzo spięte są pewne partie naszego ciała. Często, aby podnieść do ust szklankę z wodą zużywamy na to energię, której starczyłoby na przeniesienie paru worków cementu.
            Sytuacją, w której doskonale można zaobserwować to, ile energii zużywają różne nasze działania, jest tak zwany kac. Mówię o potężnym bólu głowy oraz ogromnym osłabieniu ciała, kiedy to leżymy plackiem na łóżku i nawet tak prosta czynność jak przekręcenia się na bok wydaje się wysiłkiem na miarę startu w maratonie olimpijskim. Zauważmy, ile wtedy kosztuje nas wypowiedzenie choćby krótkiego zdania. W tym stanie także nasze mięśnie będą mniej spięte niż na co dzień. W sytuacji krytycznej ciało odzyskuje kontrolę nad sobą i natychmiast redukuje wszystkie niepotrzebne napięcia, bo po prostu nie dysponuje energią na to, aby je podtrzymywać. Podobnie dzieje się po ogromnym wysiłku fizycznym – wtedy także większość napięć w naszym ciele po prostu się rozluźnia.
            Pierwszym krokiem do tego, by zacząć bardziej ekonomicznie gospodarować swoją energią jest zaobserwowanie na co ją tracimy i w jakich ilościach. Dlatego najpierw należy nauczyć się to obserwować. Ile energii i jakiej uszło ze mnie po godzinie rozmowy o niczym ze znajomymi? Jak wiele jej straciłem na nienaturalnie napięte mięśnie ramion i karku, po tym jak zacząłem się spieszyć, aby zdążyć zrobić coś, co powinienem skończyć już dawno temu? I tak dalej i tak dalej.
            Kiedy jesteśmy już w stanie obserwować to, o czym mowa, następnym etapem będzie powstrzymywanie się od reakcji. Bowiem wszystkie te sytuacje, w których jakieś działanie zabiera nam więcej energii niż potrzebowałoby w normalnych warunkach, związane są z nawykowym reagowaniem na różne bodźce. Na przykład: czuję presję czasu – chcę coś zrobić jak najszybciej – nawykowo spinam mięśnie karku i ramion oraz zaczynam myśleć bardzo chaotycznie. Zamiast reagować natychmiast, mogę dać sobie chwilę czasu, na to, aby spokojnie przyjrzeć się sytuacji i spróbować ustalić jakich działań ona potrzebuje. Na pewno nie spięcia mięśni, czy chaotycznie rozbieganych myśli. Co należy zrobić najpierw? To i to. Dobrze. Za chwilę zrobię to i to. Postaram się przy tym nie napinać mięśni (obserwuję je i próbuję rozluźnić, kiedy tylko poczuję jak zaczynają mimowolnie się napinać) oraz nie wpadać w myślową panikę. Staram się wykonać jedną rzecz w jednym czasie, nie zaś wszystko na raz. Po kolei. Ustalam co najpierw, co potem, która czynność nastąpi po której. Kiedy wiem już precyzyjnie, co mam robić i w jakiej kolejności – dopiero wtedy zaczynam działać.
            Dobrym ćwiczeniem na nie-reagowanie będzie znalezienie codziennie dziesięciu minut na to, aby zostawić wszystkie nasze bieżące sprawy i pobyć sam na sam ze sobą. Można usiąść lub się położyć. W miarę możliwości zredukować wszelki hałas (wyłączyć telewizor, radio, czy sprzęt grający) i spróbować przez dziesięć minut nie robić nic innego jak tylko poczuć swoje ciało i obserwować myśli (nie angażując się w nie – po prostu oglądać je jak obrazy w kinie).
            Choć może wydawać się to łatwe dla tych, którzy jeszcze nie próbowali, ćwiczenie jest w istocie bardzo trudne. Z początku owe dziesięć minut będzie wydawać się trudną do zniesienia wiecznością, a wszystkie nasze nawyki będą robiły co w ich mocy, aby odciągnąć naszą uwagę i sprawić, byśmy zareagowali (na przykład pomyśleli o czymś nieprzyjemnym, co ma się wydarzyć i zaczęli się tego bać, napinając od razu mięśnie, czy czując jak przyspiesza bicie naszego serca). Z czasem jednak powinno być coraz łatwiej.
Wykonując regularnie to proste ćwiczenie będziemy w stanie po pewnym czasie zaobserwować, jak wiele energii jesteśmy w stanie oszczędzić, nie reagując nawykowo na bodźce, których pełne jest nasze współczesne życie.
            

czwartek, 12 lipca 2012

Muzyka jako pokarm


            W czasach mojej nauki w liceum byłem nałogowym konsumentem muzyki. Ponieważ posiadałem bardzo eklektyczny gust słuchałem niemal wszystkiego: od punk-rocka po muzykę klasyczną. Pierwszą rzeczą, jaką robiłem rano po przebudzeniu było włączenie magnetofonu. Przy muzyce się ubierałem, przy muzyce odrabiałem potem lekcje, czytałem, siedziałem, leżałem, rozmawiałem z odwiedzającymi mnie osobami, zasypiałem. Słowem słuchałem jej niemal nieustannie.
            W czwartej klasie wydarzyło się nagle coś dziwnego – mój organizm przestał przyswajać jakąkolwiek muzykę. Kiedy tylko włączałem którąś z moich kaset bądź płyt, zaczynałem czuć się w podobny sposób jak wtedy, kiedy zbiera mnie na wymioty po zatruciu pokarmowym. W efekcie spędziłem rok swojego życia w ciszy. Było to jak głodówka oczyszczająca. Kiedy minął ten czas, efekt „braku przyswajania” minął i znów mogłem słuchać ulubionych wykonawców jak dawniej. Tyle, że od tej pory starałem się dawkować sobie muzykę, nie szprycując się już nią bezmyślnie w każdej możliwej chwili.
            To doświadczenie uświadomiło mi, że muzyka – podobnie jak inne wrażenia – jest rodzajem pokarmu, nieco subtelniejszego niż produkty spożywcze, ale tak samo potrzebnego organizmowi do życia i tak samo mogącego spowodować zatrucie, jeśli ów pokarm jest „toksyczny” i przyswoimy go w dużej ilości.
            Od pewnego czasu staram się obserwować swoje reakcje na różnego rodzaju dźwięki: w jaki sposób wpływają one na moje myślenie, emocje i ciało. To bardzo ciekawe, jak różne rodzaje muzyki w inny sposób oddziaływają na naszą całość psycho-fizyczną. Oczywiście, nie chodzi o to, aby stwierdzać, które gatunki są „dobre” lub „złe” – wszystko zależy od momentu, stanu w jakim się znajdujemy, czy wieku. Tym niemniej z cała pewnością można stwierdzić, że istnieją „zdrowsze” rodzaje muzyki, jak i te bardziej „toksyczne”. Oczywiście trudno uchwycić zależność między tym, czego słuchamy a naszym samopoczuciem, stopniem dekoncentracji, czy stosunkiem do siebie i rzeczywistości. Warto jednak spróbować uważnie to w sobie poobserwować, dowiemy się w ten sposób wielu interesujących rzeczy dotyczących tak oddziaływania muzyki, jak i naszego sposobu funkcjonowania.

wtorek, 10 lipca 2012

Sposób myślenia


            Żyjemy w kilku światach jednocześnie, choć na ogół nie jesteśmy tego świadomi. Na przykład nasze postrzeganie jest wypadkową sposobu, w jaki nasze zmysły percypują odpowiednie dane tworząc z nich obraz rzeczywistości oraz interpretacji tego obrazu, odbywającej się w naszym umyśle. Na przykład widzimy długą linę w odległości kilku metrów od nas. Do naszego umysłu dociera obraz wzrokowy – długi przedmiot o kształcie pofalowanej linii i specyficznej barwie. Jeżeli jesteśmy dajmy na to w Indiach, w lesie – ten kontekst może tak ukierunkować nasze myślenie, że zobaczymy węża. Dopiero podszedłszy i uważnie przyjrzawszy się naszemu obiektowi, będziemy mogli uświadomić sobie naszą pomyłkę.
            Bardzo często postrzegamy to, co chcemy zobaczyć, a nie – co naprawdę widzimy. Dotyczy to tak konkretnych rzeczy i przedmiotów w polu naszego widzenia, jak też bardziej abstrakcyjnych sytuacji. Na przykład jesteśmy w toksycznym związku. Nasze emocje wysyłają nam cały czas sygnały świadczące o tym, jak źle wpływa na nie cała ta sytuacja i jej trwanie. Rozwiązanie jest w zasięgu ręki, wystarczy po prostu to przerwać, ta druga osoba także nieświadomie tego pragnie, bo przecież męczy się tak samo jak my. Ale nie robimy tego, przeciwnie, tkwimy w coraz bardziej chorej i nieznośnej sytuacji międzyludzkiej, myśląc o tym, jacy jesteśmy nieatrakcyjni, przywołując strach przed samotnością i przekonując samych siebie, że jeśli rozstaniemy się z osobą, z którą tak nam źle w tej chwili, nikt inny nie zainteresuje się nami.
            Rozwiązanie jest proste, ale robimy bardzo wiele, aby go nie dostrzec. Boimy się zmiany. Wolimy to, co znane – a nasze poczucie bycia nieszczęśliwym jest już czymś znajomym i oswojonym – niż coś, czego nie znamy, czego jeszcze nie doświadczyliśmy, nawet jeśli mogłoby się to okazać czymś dla nas zbawiennym. Boimy się zmiany status quo.
            Życie nie przyniesie nam tego, czego pragniemy. Życie przyniesie nam to, co o nim myślimy. Jeżeli myślimy, że jesteśmy nieatrakcyjni i nikt się nami nigdy nie zainteresuje – tak właśnie się stanie. Sami nieświadomie będziemy taką sytuację nieustannie tworzyli, wysyłając podprogowe sygnały, uciekając – nieświadomie – przed sytuacjami, w których ktoś mógłby się nami zainteresować.
            Dlatego jeśli chcemy coś zmienić, jeśli naprawdę chcemy coś zmienić, najlepiej będzie zacząć od zmiany sposobu myślenia o danej sytuacji. I nie chodzi mi tutaj o „pozytywne myślenie”, czy tego typu praktyki. Nic z tych rzeczy. Chodzi mi o to, aby spojrzeć na swoją sytuację w sposób nieuprzedzony (odsyłam do wpisu o tytule „Moc neutralnego”). Zobaczmy sytuację taką, jaką jest. Nie oceniajmy. Nie krytykujmy. Nie komentujmy. Po prostu przyjrzyjmy się.
            Jeżeli nauczymy się patrzeć bez oceniania, będziemy w stanie dostrzec w danej sytuacji zarówno rzeczy, które mogą uczynić ją jeszcze gorszą niż jest, jak i sposób, w jaki to, co czyni nas w niej nieszczęśliwymi można zmienić w walor, który zmieni radykalnie wydźwięk całości.
            Każda, nawet najbardziej skomplikowana i ponura sytuacja nosi w sobie własne rozwiązanie. Trzeba tylko być w stanie je dostrzec. I to jest właśnie najtrudniejsza sztuka.

sobota, 7 lipca 2012

Propriocepcja


            Propriocepcja albo czucie głębokie to najkrócej mówiąc nasza zdolność do odczuwania pozycji i ułożenia części naszego ciała. Dzięki tej władzy możemy na przykład wiedzieć jak trzymamy w danej chwili ręce, bez patrzenia na nie.
            Propriocepcja okazuje się bardzo przydatnym narzędziem pracy nad byciem tu i teraz. Jak już pisałem, aby to było możliwe, niezbędne jest poczucie własnego ciała, które z kolei poprowadzi nas ku odczuwaniu siebie.
            Propriocepcji zazwyczaj nie odczuwamy świadomie, cały proces odbywa się podprogowo. Pierwszym krokiem ku odczuwaniu siebie będzie więc doświadczenie go w sposób świadomy.
            Proponuję takie oto proste ćwiczenie:
            Połóż się na podłodze, tak aby dotykać jej plecami. Ręce i nogi luźno rozłożone na boki. Możesz zamknąć oczy, ale jeżeli robisz to po raz pierwszy istnieje spore ryzyko, że możesz wtedy zasnąć. Dlatego radziłbym jednak mieć je otwarte.
            Kiedy już leżysz wygodnie na podłodze, postaraj się leżeć nieruchomo. Żadnych ruchów. Tylko obserwacja.
            Zaczynasz od głowy. Tak jakby twoja świadomość była skanerem, który przesuwa się od czubka w dół głowy, bardzo powoli, skanując stan mięsni. Próbuj je odczuwać. Jeśli z jakimś miejscem masz problem, zatrzymaj się przy nim dłużej, dopóki nie będziesz miał odczucia tego miejsca. Kiedy udało ci się już poczuć, ruch w dół trwa dalej. Powoli. Docierasz do szyi. To samo. Próbujesz poczuć wszystkie mięśnie. Które z nich są napięte, które zaś rozluźnione. Nie próbujesz rozluźniać napięć poprzez ruch głowy. Pamiętaj, że ciało cały czas leży w tej samej, nie zmieniającej się pozycji. Wszelki ruch odbywa się wewnątrz ciała i wewnątrz świadomości. Nigdzie indziej!
            Po szyi kolej na prawy bark. Potem ręka – do łokcia. Następnie – od łokcia w dół. Potem dłoń – strona zewnętrzna, wnętrze. Każdy z palców po kolei. Teraz wracasz do lewego barku. Ta sama sekwencja z ręką – tym razem lewą. Następnie „skaner” porusza się wolno wzdłuż pleców. To bardzo długi ruch. Plecy są bardzo szerokie i duże, jeśli chodzi o wewnętrzne odczuwanie ciała. Po pewnym czasie dochodzisz do lędźwi, a następnie bioder. Podobnie jak było z rękami – najpierw poruszasz się w dół prawej nogi: udo, kolano, łydka, stopa, zewnętrzna jej część, wewnętrzna, palce. Po czym wracasz do lewego uda.
            Na koniec możesz spróbować poczuć większe partie ciała – głowa z szyją, cała prawa ręka, cała lewa, całe plecy, biodra, prawa noga, lewa.
            Teraz wstań powoli, nie wykonując żadnych gwałtownych ruchów. Najlepiej z pozycji leżącej odwrócić się na bok, następnie na brzuch, usiąść piętami na pośladkach i z tej pozycji wstać powoli.
            Stań teraz w pozycji wyprostowanej i sprawdź, czy będziesz w stanie poczuć swoje ciało – głowę z szyją, plecy, ręce, biodra, nogi.
            Z czasem powinieneś nauczyć się wykorzystywać tę umiejętność do odczuwania siebie.
            

środa, 4 lipca 2012

Odczuwanie własnego ciała


            To aż niewiarygodne jak rzadko w życiu codziennym miewamy doświadczenie odczuwania własnego ciała. Z reguły zdarza się to jedynie w sytuacjach, kiedy coś nas zaboli, pojawi się silna potrzeba fizjologiczna, choroba, czy poczujemy się wyczerpani fizycznie. Poza tym nasze ciało w ogóle dla nas nie istnieje. Coś, dzięki czemu możemy doświadczać całej dostępnej naszym zmysłom rzeczywistości, coś, dzięki czemu możemy przejawiać się w tym świecie – jest dla nas tak niezauważalnym elementem, że trzeba bólu lub jakiegoś innego „specjalnego” stanu, abyśmy w ogóle przypomnieli sobie, że jesteśmy istotami cielesnymi.
            A tylko będąc w ciele możemy doświadczyć bycia tu i teraz. To ono pozwala nam doświadczać rzeczywistości, tak samo jak to dzięki niemu możemy w tej rzeczywistości się przejawiać.
            Odczuwanie swojego ciała to pierwszy krok do bycia w sobie. Niezbędny warunek uważności.
            Kiedy prowadzę warsztaty, na które składają się różne techniki pracy z ciałem, uczestnicy często są zdumieni doznaniami, jakich doświadczają pod wpływem nawiązania dialogu ze swoją fizycznością. Często wracają wspomnienia z dzieciństwa, kiedy ten dialog nie został jeszcze przerwany, tocząc się naturalnie sam z siebie. Pojawiają się również bardzo intensywne doświadczenia siebie w najbardziej potocznych i zdawałoby się banalnych sytuacjach. Ktoś idzie ulicą i nagle zaczyna odczuwać pracę swoich stawów oraz to jak ciężar ciała przenosi się z jednej stopy na drugą. Albo ktoś zmywa naczynia i staje się świadomy pozycji kręgosłupa – tego, w których miejscach jest on wygięty, w jaki sposób, tego, jak to przekłada się na napięcia mięśni ramion, pleców, lędźwi itd. Czasem zdarza się też, że pod wpływem intensywnej pracy z ciałem ktoś zaczyna doświadczać niezwykle kolorowych snów. Może towarzyszyć temu poczucie, że wszystkie dotychczasowe były czarno-białe.
            Najbardziej zadziwiającym doświadczeniem związanym z byciem w sobie, jest fakt, że zawsze kiedy uda nam się na moment znaleźć tu i teraz, w swoim ciele, w trwającej właśnie chwili, uświadamiamy sobie, że jeszcze przed chwilą byliśmy oddzieleni od siebie i od rzeczywistego – poprzez myśli, skojarzenia, lęki, marzenia i tym podobne. A teraz nagle oto – jestem w sobie – tutaj – doświadczam. Moment, w którym myślałem o tym, jakie zakupy zrobić, zanim wrócę do domu, jawi mi się teraz jako swego rodzaju czarna dziura. Odbywał się we mnie owszem proces mechanicznych skojarzeń, ale mnie w tym nie było.
Kto zatem planował zrobienie tych zakupów i gdzie się podział teraz, kiedy zacząłem być w sobie?
Zapewniam, że odpowiedź na to pytanie otwiera wiele drzwi.