Chciałbym kontynuować temat bycia tu i teraz, tym razem
od nieco innej strony. Moi nauczyciele teatralni James Slowiak i Jairo Cuesta
wypracowali kiedyś pewne ćwiczenie, które wykonywałem wraz z innymi wiele razy pod
ich okiem. Cztery osoby ustawione w czterech narożnikach wyobrażonego (lub
narysowanego na podłodze) kwadratu poruszają się po nim w określonych
sekwencjach, których podstawą zawsze jest ruch wzdłuż jednego boków i
przekątnej. Mniejsza ze szczegółami, w każdym razie raz na jakiś czas na środku
następuje spotkanie dwóch, trzech lub czterech osób. Jedną z ważnych zasad
ćwiczenia jest to, że wszyscy spotykający się w ten sposób partnerzy powinni w
tym samym czasie znaleźć się w punkcie środkowym kwadratu, dotykając się swymi
lewymi ramionami. Ta zasada wynika logicznie z innej – takiej mianowicie, że
tempo biegu wszystkich poruszający się po kwadracie jest takie samo. Nie w tym
sensie, że się nie zmienia, ale w tym, że każdy jest czujny na resztę
biegnących i w każdej sekundzie dostosowuje swoje tempo do reszty. Tak jak
muzyk grający w orkiestrze cały czas stara się uważnie słuchać wszystkich
pozostałych instrumentów. Kiedy ćwiczenie dobrze „pracuje” pojawia się pewien
rodzaj wspólnego rytmu, niezależnego od konkretnej indywidualnej osoby. Tak jak
coś spoza nas prowadziło ruch – wystarczy tego słuchać.
Naszą pracą jest więc w tym ćwiczeniu przede wszystkim
wzajemne bycie uważnym: na innych, na siebie i na to, co rodzi się spomiędzy
nas. Jeżeli mijam środek kwadratu, zanim inni zdołali tam dotrzeć lub inni są
tam, kiedy mi brakuje jeszcze paru centymetrów – jest to jasny komunikat, że zgubiłem
swoją uważność i biegnę sam sobie, nie będąc częścią wspólnego procesu. Nie
jestem we właściwym miejscu o właściwym czasie. A przez to umyka mi okazja do
tego, by zaistniało niezwykłe spotkanie.
W życiu codziennym prawie nigdy nie jesteśmy we właściwym
miejscu o właściwym czasie. Zajmujemy się albo rozpamiętywaniem przeszłości
albo marzeniami lub obawami wykraczającymi w przyszłość. Kiedy pojawia się
przed nami okazja na coś, nie jesteśmy w stanie jej zauważyć, zajęci właśnie
użalaniem się nad sobą albo przeciwnie – udowadnianiem innym jacy jesteśmy
wspaniali. Okazja pozostaje niespełniona. Być może uświadomimy sobie że
zaistniała, ale wtedy, kiedy ona sama już przeminie. Zawsze za wcześnie lub za
późno, nie potrafimy wyczuć właściwego momentu.
Ponieważ, aby go wyczuć, trzeba w nim być.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz